Tajemnice Antagarichu | Heroes 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7 Forum

Tajemnice Antagarichu | Heroes 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7 Forum

Ogłoszenie

Witamy w Królestwie!


#21 2011-09-21 18:13:47

 Sauron

Generał

Skąd: Barad-Dur
Zarejestrowany: 2009-03-22
Posty: 2239
Miasto: Nekropolia/Cytadela/Forteca
Kampania: Bunt Nekromanty/Cena Pokoju
Jednostka: Tytan/gorgona/władca mroku
Bohater: Wystan/Sandro/Neela
Magia: Dopasowana

Re: Opowieści Mrocznego Władcy

Zmieniłem plany. Prolog zakończony, przechodzę do I Rozdziału. Tutaj zmieniam na razie perspektywę i przechodzę do bohatera osobowego, pewnego oddziału, którego przygody również zamierzam poprowadzić. Na razie trochę suchych faktów. W następnym odpisie będzie więcej akcji, chcę tylko nakreślić o co w tym wszystkim naprawdę chodzi. Kim oni są, co robią, z kim walczą. Dlaczego?

--------------------------

Piaszczysta ziemia zachrzęściła pod obutymi buciorami kilkudziesięciu par stóp. W ciszy jaka panowała wokół zdawały się hałasować niczym stado dzikich koni w galopie. Tym jednak kapitan Marcus Delyer nie musiał się obecnie przejmować. Fachowym okiem weterana rozejrzał się po okolicy. Znajdowali się przed wejściem do wielkiej jaskini, dziwnym trafem znajdującej się niemal na środku pola. Gdyby nie fakt, że ten teren był całkowicie odludnym i odosobnionym, kapitan mocno zastanawiałby się nad zdrowiem psychicznym głupca, który wybrałby sobie to miejsce na kryjówkę. Znajdowali się na środku pola, porośniętego złocisto-pomarańczowymi łanami pszenicy. Kolejny dziwny traf - pole było obsiane i zadbane. Z otwartą przestrzenią pola sąsiadowały gęste zagajniki, łączące się tu i tam w niewielkie laski liściaste. W sumie to wyglądało jak kropelki napitku rozlane po stole łączące się tu i tam w większe krople cieczy. Gdyż kapitana otaczała bezkresna równina.

Pięści Gniewu, czterdziesto osobowa, najeżona stalą formacja, posuwała się równym, żołnierskim krokiem w kierunku jaskini. Nie byli zwykłymi maruderami, lub dezerterami którzy by móc przeżyć, musieli zachować dyscyplinę wyniesioną z wojska. Wręcz przeciwnie, przybyli tutaj wiedzeni poczuciem obowiązku. Obserwacje dowódcy przerwało zbliżenie się pięciu osób. Dwóch z nich miało wymalowane wzory na zbrojach, więc wyglądali na oficerów. Ustawili się w półkolu czekając na polecenia dowódcy.
- Sierżant Hagar czeka na rozkazy. - powiedział pierwszy oficer, czterdziestoletni, zaprawiony w bojach weteran niezliczonych bitew. Jego czarne włosy były tu i tam ozdobione niewielkimi pasemkami siwizny a niebieskie, zimne oczy spokojnie lustrowały teren.
- Sierżant Barhzul gotów do akcji. - tym razem powiedział to krasnolud, posiadacz ognistorudej brody, sięgający swą głową przeciętnemu człowiekowi do poziomu klatki piersiowej. Mimo krążącego stereotypu o zawsze paskudnym humorze krasnoludów, w zielonych oczach tego osobnika drzemała jowialność tak wielka, że mogłaby zalać cały świat.
- Keltroth i Taier gotowi. Pan jest dzisiaj z nami. - odrzekli kapłani, będący wsparciem duchowym i pomocą medyczną oddziału. Obaj zdawali się być w podobnym wieku, około trzydziestu, trzydziestu paru lat. Jak wszyscy kapłani tej wiary, byli ubrani w białe szaty z namalowanym symbolem Wszechwidzącego Oka o niebieskiej tęczówce. Samo Oko znajdowało się na planie idealnego rombu. Płonącego zresztą.

Stojący obok nich młody mężczyzna wyśmiał ich delikatnie. Ubrany był w ciemnoniebieską szatę, a skronie jego czoła były zwieńczone złotym diademem. Oznaką przynależności do Zakonu Psioników. Magów. Słynna była niechęć magów i kapłanów w sprawach ich światopoglądów.
- Zaprawdę powiadam wam: uwierzcie we własne możliwości, a będziecie żywi do późnej starości. Wysyłanie próśb do powietrza wam nie pomoże. Bóstwa opuściły ten świat i tylko oglądają z daleka o ile nie doprowadzają do ruiny kolejnego. Jestem gotów.
Kapłani spojrzeli na niego jadowicie. Zawsze się ze sobą spierali i tak naprawdę obie strony nie mogły zdobyć przewagi w argumentacji. Stąd obecny impas.
- Zaprawdę powiadam wam. - odezwał się kapitan.- Że jeżeli zaraz rozkręcicie kolejną kłótnię, to ja zaraz zrobię wam z tyłków jesień średniowiecza. Wiecie jakie są zasady. W czasie misji żadnych sporów. Inaczej wylatujecie z hukiem.
Nikt nie podjął wyzwania. Kapitan mimo braku wyraźnych zdolności magicznych, potrafił budzić respekt. Jedyna „magia” która się w nim objawiała, była wyjątkowo skuteczną intuicją. Doprowadziło to Marcusa do wielu spektakularnych zwycięstw i jego awansu na dowódcę tej elitarnej jednostki. Trwała wojna.

Od dwóch lat trwa Wojna Złamanej Obietnicy. Nazwa wzięła się od paktu, który niegdyś zawarł król Falric II, władca Karath z Cesarzem Ghoranoshem, Władcą Barbarzyńskiego Imperium Mooranosh. Postanowili zawrzeć umowę, która miała rozwiązać problem wiecznych incydentów na pograniczu ich królestw, nazwanej wymowną nazwą Okrwawionych Równin, tamtejsza ziemia posiadała delikatne czerwone zabarwienie, niespotykane nigdzie indziej. Geologowie z Karath przekonywali, że kolor wynika z istnienia specyficznej skały, którą nazwali czerwonoziemem. Jednak wszyscy pozostawali głusi na naukowe argumenty i nazwa potoczna pozostała na swym miejscu. Pakt, zawarty dziesięć lat temu, przetrwał lat osiem. Ghoranosh, za podszeptem swej Rady Cieni, tajemnego organu władzy, postanowił złamać umowę, uwierzywszy w brak woli walki i zgnuśnienie królestwa Falrica. Pierwszy atak rokował wielkie nadzieje na szybkie zwycięstwo. Królestwo Karath było całkowicie zaskoczone niespodziewaną inwazją bez wypowiedzenia wojny. Okrwawione Równiny szybko wpadły w ręce Ghoranosha, który zarządził kolejną wielką czystkę, która trwała do czasu utraty Równin. W wyniku tego pogranicze straciło 80% mieszkańców, mordowano zarówno poddanych Karath jak i Barbarzyńców tam zamieszkałych, których podejrzewano o możliwość działania na szkodę Imperium. Tutaj jednak popełniono błąd. Rada Cieni nie była w stanie przekonać Ghoranosha do kontynuowania ofensywy. Cesarz wolał pobawić się w rzeźnika. W wyniku tego Karath zdołało otrząsnąć się po pierwszym szoku i przygotować się do obrony swej niepodległości.

Zażegnano wszelkie wewnętrzne spory, nastąpiło pełne zjednoczenie. Dorimska Rada Kupców uchwaliła nadzwyczajny podatek, jaki mieli oddawać na rzecz króla. Wielce nadzwyczajna rzecz w czasach gdy wszelkie gildie kupieckie innych krajów wolały zdradzać swe królestwa dla zabezpieczenia interesów. Skutek jednak był iście magiczny. Zapanowały bojowe nastroje, a rozwścieczone do granic Królestwo Karath postanowiło wziąć odwet. Taki był początek słynnej wojny. Choć jednak otrząśnięto się z zaskoczenia, armia nie była w pełni zmobilizowana. Ghoranosh w końcu usłuchał swych mrocznych doradców i ruszył swe Kohorty do dalszej ofensywy. Przebijając się co raz dalej, Mooranosh wbiło się klinem w ziemie Karath, przed którym stanął problem zlikwidowania tego zagrożenia, gdyż wróg dążył do jak najszybszego zajęcia stolicy. W szóstym miesiącu wojny, pięćdziesiąt kilometrów od Syriath, stolicy Karath, doszło do bitwy pod Zarzeczem. Głównodowodzący Wielkiej Armii Karathu, Wielki Marszałek Horn, stanął przed nie lada wyzwaniem. Przeciwko jego pięćdziesięciu tysiącom stanęła ponad dwa razy większa, stu dwudziesto tysięczna armia Mooranosh, zaprawiona w bojach i skąpana w krwi nieprzyjaciół. Swą szansę upatrywał w zmęczeniu armii wroga, od kilku miesięcy bez litości popędzanej batogami dowódców w stronę Syriath, jej wydłużonym liniom zaopatrzeniowym oraz lepszej pozycji taktycznej. Armia Karath znajdowała się na Górze Morrow, która zapewniała bezcenną przewagę wysokości. Kohorty Mooranosh były otoczone przez dwie bezimienne rzeki, a obejść przeciwnika nie mogli. Musieli zatem przyjąć bitwę. Mieli jednak kilka asów w rękawie, o których Karath wiedzieć nie mógł.

Kohorty Ghoranosha rzuciły się do dzikiego ataku na pozycje Horna. Wielki Marszałek przyjął to z całkowitym spokojem. Pancerna piechota wytrzymała natarcie motłochu. Potem jednak nastąpił atak berserkerów, opętanych przed demony wojowników przyzywanych przez Upadłych Szamanów. Mooranosh zerwał ze swoją tradycją czerpania sił z natury i honoru wojownika. Rada Cieni również składała się z Upadłych Szamanów. Mówiono na nich: Czarnoksiężnicy, Wędrujący w Ciemności. Stopniowo zdobyli władzę nad Ghoranoshem, szalony cesarz Barbarzyńców stał się pożyteczną marionetką w ich ręku. Pragnęli nieograniczonej władzy, jednak by móc kontynuować swe podboje, musieli doprowadzić do upadku Karath. Odtąd w szeregach Mooranosh służą berserkerzy, ifryty, jak również demony. W bitwie pod Zarzeczem po raz pierwszy pojawiły się w swych prawdziwych postaciach. Zamęt zapanował w Wielkiej Armii Karath. Dopiero połączone siły Magów Wszechwidzącego Oka i Zakonu Psioników po wielkich trudach zdołały odizolować mroczne siły i stoczyć z nimi własną walkę. Wojska obu armii podzieliły się na dwie części. Demony walczyły z Kapłanami i Czarodziejami pod Mistyczną Kopułą, a normalni ludzie walczyli sami ze sobą. Ten dziwny schemat utrwalił się na polach bitew, gdyż jest jedynym racjonalnym sposobem, by nie tracić niepotrzebnie, dla przykładu tysiąca żołnierzy gdy jakiś mag czy demon uzna za stosowne zrobić im wielką krzywdę.

Bitwa trwała dwa dni. Ze zmiennym szczęściem. Ostatecznie jednak Karath dzięki lepszemu uzbrojeniu i determinacji wzmacnianej nienawiścią, odniósł zwycięstwo. Rychło zmieniło się w pogrom, a później w rzeź. Demony i Upadli Szamani porzucili swe wojska, ratując własną skórę. Pozbawionych wsparcia piechurów i kawalerię Mooranosh pozostawiono samych sobie. Otoczeni dwiema rzekami, Górą Morrow, zostali zamknięci w kotle. Nie ułatwili jednak sprawy zwycięzcom, gdyż walczyli z ponurą nienawiścią bez błagania o łaskę. Zresztą Karath nie przyjmował pardonu, nie okazywano litości. Ze stu dwudziestotysięcznej armii Ghoranosha uciekło ledwie pięć tysięcy ludzi, nie licząc szamanów i demonów. Cesarz Barbarzyńców w tym samym czasie udowodnił, że wcale nie był takim głupcem za jakiego go uważano. Dzień po otrzymaniu wiadomości o klęsce, cała przebywająca u boku cesarza Rada Cieni została wymordowana. W ten sposób doszło do centralizacji władzy w ręku szalonego władcy. Ci, upadli szamani, którzy nie padli ofiarą zamachu, ukorzyli się i błagali o litość. Ghoranosh wiedział, że potęga Rady została raz na zawsze złamana. Postanowił wysłać ich gdzieś daleko by mieć z nimi spokój. Wysłał ich na tyły wroga by przybierając różne postacie i wzywając demony do pomocy,, zakładali sekty.

Zadaniem tych magicznych organizacji było osłabienie woli walki mieszkańców Karath, demoralizacja i szpiegostwo, jak również precyzyjne skrytobójcze zamachy. Nieznane z nazw, zyskały sobie ponurą sławę. Powołano Inkwizytorium Płonącego Oka, podlegające Kościołowi Wszechwidzącego Oka by przeciwdziałać temu zagrożeniu. Do współpracy zaproszono też Zakon Psioników, którym jednak uważnie patrzono na ręce, ze względu na ich poglądy: deizm, panteizm i ateizm.

Rozpoczęła się walka o ludzkie dusze.

Inkwizytorzy musieli często dokonywać wyborów niejednoznacznych moralnie. Zdarzało się, że całe wsie czy miejscowości znajdowały się we władzy sekt. Nie zawsze nauczanie kapłanów odnosiło pożądany skutek. Czasami mieszkańcy byli tak głęboko zatopieni w korupcji, że ich ciała zaczynały się mutować w przeróżne dziwaczne formy. Zaczynali ropieć, pojawiały się na ciele wybuchające pęcherze, wyrastały wyrostki, łuska pokrywała ciała. Mało co mogło zdziwić Inkwizytorium. Zarządzano Oczyszczanie. W ten sposób wycinano w pień całe miejscowości, opętanych palono, a Upadłego Szamana zabierano do Klatki, magicznego więzienia bez ucieczki. Lepszą jednak opcją było dać się zabić, stąd szamani walczyli przy użyciu wszelkich środków a na koniec próbowali popełniać samobójstwo, wcześniej próbując przeteleportować adeptów, wiedząc, że demony poprowadzą ich dalej przez szkolenie.

Jednym z najskuteczniejszych oddziałów Inkwizytorium była Pięść Gniewu, bohaterowie tej historii.

Ostatnio edytowany przez Sauron (2011-09-21 18:14:21)


http://oi51.tinypic.com/ela913.jpg

Offline

 

#22 2011-10-03 19:39:31

 Sauron

Generał

Skąd: Barad-Dur
Zarejestrowany: 2009-03-22
Posty: 2239
Miasto: Nekropolia/Cytadela/Forteca
Kampania: Bunt Nekromanty/Cena Pokoju
Jednostka: Tytan/gorgona/władca mroku
Bohater: Wystan/Sandro/Neela
Magia: Dopasowana

Re: Opowieści Mrocznego Władcy

Wracamy do uniwersum serii gier Legacy of Kain. Powieść osadzona w klimatach Blood Omen 2.

Akcja tego odcinka rozgrywa się w 50 lat po bitwie pod Meridian. Kto zna serię, ten wie dokładnie o co chodzi. Kto nie zna, może sobie przeczytać, potem sobie zagrać. Tytuł historii: "Droga, którą podążam."

---------------------

Epizod I. Droga, którą podążam.

Przez ciemną uliczkę przebiegło dwojga postaci. Omijając światło bijące z nielicznych latarni, szybko kierowali się w tylko im znanym kierunku. Miejsce sprawiało wrażenie całkowicie opuszczonego. Rozsądni ludzie unikali miejsca, które zdobyło sobie ponurą sławę Zagłębia Przemytników, potworów w ludzkiej skórze. Ponoć jednak nie tylko ludzie tutaj dominowali...

Para postaci dalej biegła całkowicie bezszelestnie po ulicy, co biorąc pod uwagę fakt, że podłożem był tutaj kamienny chodnik, robiło wrażenie. Sama ulica, zczerniała i zaśmiecona, budziła wyłącznie wstręt. Niekiedy na skraju cieni można było dostrzec wędrujące tu i tam szczury, na których dietę oprócz śmieci składało się ludzkie mięso, bardzo łatwe do zdobycia.

Właśnie przechodzili pod łukowatym przejściem kiedy nagle uruchomiły się wcześniej niewidoczne mechanizmy umieszczone po bokach. Zielony rozbłysk i migotające pole siłowe zagrodziło drogę zamaskowanym postaciom, co jasno udowodniło ich rodowód. Bez żadnego słowa odwrócili i już zaczęli biec w kierunku przeciwnym by znaleźć inną drogę, gdy wtem do ich wyczulonych uszu dotarł niepokojący dźwięk. Stukot opancerzonych butów.

Ktoś zeskoczył z dachu obskurnego budynku mającego przypięty szyld o wdzięcznym napisie "Spszedam maczógi i sztylety fszelakie". Szyld był zbryzgany już zakrzepłą krwią i kawałkami mózgu. Zapewne niezadowolony klient złożył reklamację.

Tajemniczy przybysz w imponującym wyczynie akrobatycznym wykręcił śrubę w powietrzu i upadł na ziemię przyklękając na jedno kolano. Po chwili podniósł się, ujawniając swoje spiczasto zakończone uszy i niepokojąco świdrujące wgłąb duszy oczy o żółtych tęczówkach. Miał szlachetne rysy twarzy, orli nos, wysunięty i mocno zaznaczony podbródek, krótkie ciemne włosy. Przypominał dostojnego szlachica i taki też był jego wyraz twarzy - pełen władczości i arogancji.

Zakapturzona para zatrzymała się w miejscu i przyjęła pozycję obronną. Ustawili się w jednej linii, przy czym wyższa postać, mężczyzna, wysunęła się lekko do przodu. W odpowiedzi, przybysz odrzucił swój ciemnobłękitny płaszcz do tyłu, odsłaniając niebiesko barwioną zbroję płytową starannie pokrywającą jego ciało, maestrię sztuki płatnerskiej. Jego rękawice pozostawiły otwory na palce, wydłużone i zakoczone ostrymi czarnymi pazurami. Nie nosił broni.

Jak się okazało, palce zakapturzonych wampirów dopiero zaczynały ewoluować w pazury. Jednak zamiast zbroi płytowej nosili ćwiekowane zbroje skórzane, mniej ograniczające ruchy. Mężczyzna miał przy sobie dobrze wyważony długi miecz. Druga postać, kobieta, nosiła dwa sztylety.

- Długo was szukałem, moje dzieci. - przybysz uśmiechnął się drapieżnie, odsłaniając kły. - Zaprawdę, poruszacie się w sposób godny najlepszego łowcy, to jednak za mało by mnie zwieść.
- Sebastian. - odrzekł krótko mężczyzna.
Wyżej wzmiankowany uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Moja sława mnie wyprzedza. Jakże cudownie... A za sławą krok w krok idzie władza, moje dzieci. Kiedyś to zrozumiecie, jeśli dożyjecie do tego momentu. Przykro mi odkryć, że ukradłyście coś ważnego... Coś, co jest własnością Lorda Sarafan.
Kobieta, młodo wyglądająca szatynka o całkowicie ludzkim wyglądzie, wyskoczyła do przodu, sycząc wściekle przez zaciśnięte w grymasie wściekłości zęby.
- A ty oczywiście przyszedłeś tu za nami, sarafański hyclu? Sprzedałeś nas wszystkich w zamian za własne przetrwanie i odrobinę władzy.
Sebastian zachował spokój, choć przez ułamek sekundy można było dostrzec nerwowy tik jego lewego oka. Poczuł wściekłość.
- Nie pouczaj mnie, niedojrzała suko. - odrzekł zimno. - I słuchaj uważnie tego co teraz powiem. Oddaj... Mi... Plany... Centrum Dzielnicy Przemysłowej. Nie dla was te informacje.
Teraz głos zabrał mężczyzna.
- Nigdy nie spełnimy twych żądań, będziesz musiał odebrać je z naszych zimnych, martwych rąk. - rzucił hardo.
W odpowiedzi Sebastian zaśmiał się dziko, niemal obłąkańczo.
- Wy już jesteście martwi, bando kretynów. Ja tylko sprawię, że tym razem umrzecie na zawsze. - stwierdził.

Osaczone wampiry rzuciły się do wściekłego ataku, wyjmując jednocześnie swój oręż. Sebastian ruszył na nich, rozwierając swoje palce. Zderzyli się.

Mężczyzna ciął z doskoku, Sebastian uniknął ataku i machnął pazurami. Wampir zdążył odskoczyć, ale jego ręce już zostały poznaczone szponami przeciwnika. Kobieta roztoczyła ochronną burzę sztyletów by dać partnerowi czas na zebranie sił do kolejnego ataku. Działali bardzo sprawnie, jak jeden wojownik. Na przemian atakując i osłaniając się z flanki, prowadząc z Sebastianem bardzo wyrównaną walkę. Nagle kobieta zrobiła niski wypad do przodu, jednym sztyletem wymac.h.ując w powietrzu, a drugi ustawiła poziomo, jakby chciała wypatroszyć przeciwnika. W ostatniej chwili uskoczyła w bok, robiąc miejsce dla partnera który używając swej siły i wściekłości wyprowadził serię straszliwych cięć, druzgocących dla nawet wprawnych wojowników. Sebastian był jednak najpotężniejszym wampirem na usługach Lorda Sarafan, doskonale oswojonym z walką przez długie lata praktyki. Wyeksploatował lukę, jaką pozostawiła kobieta przez unik jaki musiała wykonać. Przepłynął pomiędzy ciosami mężczyzny, którego obrona była dziurawa, gdyż skupił całe swe siły na miażdzącej ofensywie. Sebastian nie zawachał się ani chwili dłużej i zaczął rozdzierać swego przeciwnika na strzępy.

Wampir zawył świdrująco pełnym bólu i protestu krzykiem. Kobieta rzuciła mu się na pomoc, ale została odepchnięta silnym kopniakiem Sebastiana. Sługa Lorda Sarafan wpadł w Berserk, był niepowstrzymany. Okaleczony mężczyzna upadł w morzu strzępów i własnej krwi, jęcząc i wyjąc, widząc uciekającą krew. Konwulsyjnie, próbował sięgnąć głową strumieni krwi lejących się ze swego ciała. Wysunął język, jakby chciał tę krew wypić. W jego oczach migotał zwierzęcy strach - strach przed śmiercią. Po chwili opadł i znieruchomiał, z ust uleciał ostatni dech.

Kobieta zawyła nieludzko, fala dźwiękowa rozeszła się i zbiła szyby znajdujące się w oknach budynków stojących wzdłuż ulicy. Skowyt wydawał się wywierać też pewien wpływ na Sebastiana. Niewątpliwie to był jej Mroczny Dar. Wampir skurczył się w sobie, przygiął do ziemi i wręcz żabim skokiem doskoczył do wampirzycy, ryzykując zderzenie z epicentrum dźwięku. Chwycił ją za gardło w przelocie i obalił na chodniku. Przysunął swą twarz do jej i wysyczał.
- Pięknie ryczysz, spróbuj teraz, dziwko...
Rozległ się trzask miażdżonego gardła i kręgów szyjnych, gdy Sebastian zacisnął swój chwyt. Kobieta wytrzeszczyła oczy w niemożliwy sposób, zaczęła miotać się, próbując sięgnąć swego oprawcę nierozwiniętymi szponami. Potem również znieruchomiała.

Sebastian wstał wymownie powoli, spoglądając wyniośle na otoczenie, jakby szukał kogoś, kto chciałby mu jeszcze rzucić wyzwanie. Przy ciele kobiety znalazł plany. Następnie zniknął w cieniu.
Gdy tylko wstało słońce, ciała wampirów zaczęły płonąć, po chwili został z nich tylko proch który wiatr rozwiał po ochydnych uliczkach Zagłębia Przemytników.

---------------

- Zatem zadanie zostało wykonane, mój sługo? - zapytała głębokim basem potężna postać w złotej zbroi. Z jej oczu i głowy uchodziły niesamowicie płonące zielone płomienie. Rysy jej twarzy były ukryte pod złotym hełmem. Sebastian jednak wiedział, jak wyglądał bez tej osłony.
- Tak, całkowity sukces. Dywersanci zniszczeni, plany Dzielnicy Przemysłowej odzyskane. Tak, jak rozkazałeś.
Sarafan Lord uśmiechnął się triumfalnie.
- Doskonale, doskonale... Wszystko idzie zgodnie z planem... Po raz kolejny udowodniłeś swą przydatność, Sebastianie, mój sługo. Zostaniesz za to nagrodzony. Tymczasem jednak dostałem ważne wieści, z którymi musisz się natychmiast zapoznać.

W odpowiedzi wampir przyklęknął na jedno kolano z szacunkiem pochylając głowę.
- Czekam na rozkazy... Mój mistrzu.
Oczy Sebastiana zapłonęły zimną żółcią.

Ostatnio edytowany przez Sauron (2012-04-11 16:00:41)


http://oi51.tinypic.com/ela913.jpg

Offline

 

#23 2011-10-08 16:03:10

 Sauron

Generał

Skąd: Barad-Dur
Zarejestrowany: 2009-03-22
Posty: 2239
Miasto: Nekropolia/Cytadela/Forteca
Kampania: Bunt Nekromanty/Cena Pokoju
Jednostka: Tytan/gorgona/władca mroku
Bohater: Wystan/Sandro/Neela
Magia: Dopasowana

Re: Opowieści Mrocznego Władcy

Podróżując w Ciemności cz. 1

---------

Raz jeszcze Sebastian powrócił w noc. Podróżował bez zwłoki, pokonując kolejne ulice, wspinając się na dachy budynków i skacząc z jednego na drugi. Powoli zmieniał się krajobraz. Piękne, bogato zdobione wille szlachty i patrycjuszy ozdobione malowidłami i freskami zaczęły ustępować miejsca bardziej zwyczajnym domostwom. Wampir dostrzegł co raz częściej zaznaczającą się obecność przeróżnej maszynerii, od dźwigów do wind.

Spojrzał w dół, na skromny o tej porze ruch uliczny. Skuleni ludzie chyłkiem przemykali się, unikając światła, skupieni na swych podejrzanych interesach. Gdzieś w oddali słychać było grupkę pijanych mężczyzn, którzy właśnie dostojnie wywlekli się z oberży. Chwilę stali przed drzwiami, mówiąc w kółko coś niezrozumiałego. Wtem z karczmy wyleciały dwie postacie, otrzymujące straszliwe razy metalową chochlą. Jej użytkownik, potężna, barczysta barmanka z wprawą weterana Legionów Lorda Sarafana pacyfikowała pijaków próbujących wrócić do środka. Nie pomogły krzyki, robienie smutnych psich oczy (których efekt psuły nalane twarze) ani nawet zasłanianie się dłońmi. Sromotnie pokonani, uciekli w sobie tylko znanym kierunku ruchem jednostajnie wstęgowym. Karczma nazywała się "Czerwony Kruk".

Sebastian jednak jeszcze przed końcem tej batalii ruszył dalej, niezbyt zainteresowany jej rezultatem. Do jego nozdrzy zaczął docierać zapach morza, na twarzy poczuł morską bryzę. Kierował się na Nabrzeże. Zeskoczył z dachu ostatniego budynku między ustawione przez robotników kontenery dostawcze. Nabrzeże było bardzo ważnym punktem handlowym Meridian, za jego pomocą komunikowano się i prowadzono handel z rozmieszczonymi na morzu licznymi wyspami. Kupczono wszystkim: żywnością, bronią, techniką, rzemiosłem, nawet magicznymi stworami do badań i cyrków dla Nosgothian z kontynentu. Istniała także kontrabanda. Sarafanie zdołali po wielkim wysiłku i reformach systemu finansowego zdobyć pełną władzę nad wszystkim co miało tu miejsce. Ciągle jednak zdarzały się przypadki łamania prawa, żądza zysku była jednak większa od strachu przed surową karą.

Sebastian dotarł na sam brzeg, do głównej przystani. Kręciło się tam kilku Sarafan pilnujących robotników. Wyglądali, jakby na coś czekali. Na widok Sebastiana, zakonnicy wyprężyli się na baczność, zasalutowali w żołnierski sposób.
- Witajcie, mój panie. Czekamy na ładunek i zostaliśmy przysłani Tobie na pomoc. - odezwał się rycerz w ciężkiej pancernej zbroi Sarafan. Na głowie nosił charakterystyczny hełm z czerwonym pióropuszem. Wygląd uzupełniał szkarłatny płaszcz, symbol Sarafan i potężny miecz obosieczny z dodatkiem tarczy. W oczach rycerza błyskała inteligencja, jak również lojalność wobec sprawy.
- Nazywasz się... sir Martin Cohen , o ile dobrze pamiętam? - zapytał Sebastian. Zawsze lubił wiedzieć z kim ma do czynienia, nieważne od rasy.
- Tak jest, mój panie. Lord Sarafan przysłał nas jako asystę do Twojej misji.
Sebastian uśmiechnął się w odpowiedzi.
- Czyli wiecie, co tutaj robimy? Czekamy na dostawę, przejmujemy ją i sprowadzamy do Dzielnicy Przemysłowej. Jesteśmy tu dlatego, że to coś ważnego. Coś, co nie powinno wpaść w ręce wampirów. Widzę, że jest tutaj kilku glyphowych... - Sebastian rzucił okiem na resztę oddziału, dwóch szeregowych rycerzy glyphów, trzech wielkich rycerzy i sześciu zwykłych.
- Tak jest. Przygotowaliśmy się do tej misji i jesteśmy wprowadzeni w jej plany. Wiemy co do nas należy i wykonamy nasze zadanie co do joty. Dzięki naszym pancerzom, żaden wrogi wampir nie weźmie nas z zaskoczenia.
Sebastianowi zaczął podobać się ten rycerz. Miał wszystko, co powinien mieć prawdziwy oficer. Szacunek, dyscyplinę, inteligencję i zmysł praktyczny.
- Sprawcie się dobrze, a osobiście poręczę za was wszystkich. Promocja was nie ominie.

Morale oddziału wzrosło wyczuwalnie. Sebastian uśmiechnął się do siebie w myślach. Zawsze umiał motywować swych podwładnych. Czekając na Nabrzeżu, powrócił do szczegółów swej misji.

***

- Jak już powiedziałem, nadszedł czas, byś zapoznał się ze szczegółami kolejnej misji. - rzekł Lord Sarafan. - Potem wyruszysz natychmiast.
- Oczywiście, mój panie. - zgodził się Sebastian.

Przechadzali się po Twierdzy Sarafan. Właśnie znajdowali się w głównym hallu. To miejsce nigdy nie nudziło wampira. Oprócz przeróżnych dzieł sztuki i kultury - połączonych z surową żołnierską praktycznością, Sebastian mógł także zaspokajać swój niższy instynkt. Instynkt nasyconej zemsty. Znajdowało się tutaj wiele obrazów i arrasów przedstawiających Lorda Sarafan triumfującego nad swymi wrogami. Sebastiana jednak interesowało coś innego.

Pośrodku wielkiej ściany znajdował się ogromny obraz batalistyczny, opowiadający o ostatniej fazie bitwy pod Meridian. Wyraziste kolory, płynne przejście z tła do głównego planu. Wszystko było tutaj perfekcyjne, bez żadnej skazy. Tak jak doskonałe było zwycięstwo Sarafan. Widać było ginące w przerażeniu całymi batalionami wampiry. W pierwszym planie znajdowało się to, co najbardziej radowało Sebastiana. Oto Lord Sarafan straszliwym poziomym cięciem rozcina pierś swego wroga. Cesarza Wampirów, Kaina. W oczach pokonanego maluje się niewypowiedziany ból, niedowierzanie, strach i szał. Z krzykiem spada w płonącą czeluść. Soul Reaver, upuszczony, wbił się w ziemię. Sarafan Lord triumfalnie ogłasza swoje zwycięstwo. Jego pierś ozdabia tajemniczy pozłacany artefakt. Okrągły kształt, z wcięciem i wgłębieniem na błękitną sferę, połyskującą czystą potęgą. Od artefaktu odchodzą cztery wypustki, umożliwiające przypięcie do zbroi. Na bokach są wyryte napisy w języku znanym jedynie nielicznym. Kamień Nexus.

Lord Sarafan podjął ponownie podjął temat.
- Dzięki temu, że odzyskałeś plany Centrum Dzielnicy Przemysłowej, Cabal wciąż pozostanie nieuświadomione i zagubione. Dyskrecja jest chwilowo naszym największym sprzymierzeńcem. Te plany... - przywódca złamał pieczęć i podał Sebastianowi do obejrzenia. - Mają zaznaczony opis właśnie skonstruowanej Komnaty Kamienia Nexus. Ten artefakt umożliwił nam zdobycie władzy nad Nosgoth i pokonanie Kaina. Nie wolno nam dopuścić, by trafił w ręce Ruchu Oporu. Jednocześnie musimy mieć go pod ręką. Stąd nadszedł czas jego "przeprowadzki". Będziesz w tym bardzo pomocny.
- Czekam na twe polecenia, mój panie. - rzekł wampir.
- Udasz się na Nabrzeże, do głównego portu. Tam będzie na ciebie czekał specjalnie dobrany oddział. Będą tam również glyphowi rycerze. Ich dowódcą jest bardzo obiecujący człowiek, sir Martin Cohen. Są doskonale przygotowani do walki z wampirami.
Sebastian miał jednak problem, którego nie mógł rozwiązać, zatem zapytał o to swego pana.
- Cóż jednak po ich zbrojach, gdy magia glyphów będzie wykrywać mnie? Będą się świecić jaśniej niż Stos Maleka.

Nazwa tego dość popularnego w Nosgoth powiedzenia: "Świecić się jaśniej niż Stos Maleka" wzięła się od Pierwszej Krucjaty Sarafańskiej. Kiedy Malek Paladyn rozkazał zebrać ciała wampirów nabite na pale w jedno miejsce i podpalić. Największy stos liczył sobie pięć tysięcy wampirów, a ciągnął się aż po horyzont. Płomienie były widoczne od Coorhagen po Willendorf.
Lord Sarafan uśmiechnął się nieco gorzko, wyobrażając sobie widok takiego Stosu. Jakże żałował, że był wówczas uwięziony przez Wiązanie Filarów! Mógł tylko sobie wyobrazić ten widok!
- Zapomniałeś, że dysponuję niewyobrażalną mocą? Kontroluję również magię glyphów. Spójrz...

Przywódca rozpostarł ręce, pomiędzy którymi zaczęła się formować gładka ciemnozielona kula wielkości ludzkiej głowy. Powoli zaczął zbliżać dłonie do kuli, uzupełniając ubytki, by miała doskonały kształt. Kumulując w sobie moc, przesłał ją wgłąb sfery. Kula rozbłysła energią magiczną. Lord Sarafan upuścił ręce i rzekł do Sebastiana:
- Przyjmij, to co dane. Wiedz jednak, że zaklęcie trwa tylko dwie noce. To nie jest trwały dar, jednak bez wątpienia wesprze cię w twej misji. Magia glyphów nie będzie wywierała na tobie wpływu.

Wampir przyklęknął i upuścił głowę, dziękując w milczeniu za bezcenny dar. Po chwili powstał.
- Przejmij ładunek i Kamień Nexus. Dostarcz do Dzielnicy Przemysłowej, zmiażdż każdego głupca, który śmiałby stanąć ci na drodze. Strzeż się Cabal. Oni wiedzą o dostawie tej nocy. Będą próbowali cię powstrzymać, mój sługo. Pragną przejąć ten ładunek. Nie pozwól im na to. Już poznałeś mą hojność i szacunek dla twej mocy. Nie zawiedź mnie. - przemówił Lord Sarafan.
- Zawieść cię, mój panie? Nie... Mam zupełnie inne plany dzisiejszej nocy. Nad ranem powrócę z Kamieniem Nexus. I z głowami twych przeciwników. - obiecał wampir.

***

Wspomnienia Sebastiana przerwał okrzyk żołnierza.
- Statek na horyzoncie!
Wampir na chwilę przymknął oczy. Wyczuł obecność innych Dzieci Nocy. Nadchodzą.

***

Zaatakowali szybko i bez wahania. A jednak niespodziewanie. Otrzymali wsparcie.

Wyłonili się z cienia i natychmiast uderzyli na rozproszonych Sarafan, którzy dopiero po okrzyku żołnierza zaczęli przyjmować pozycję bojową - wygiętego łuku, skierowanego w stronę lądu. Z dzikim okrzykiem, ludzcy najemnicy Cabal uderzyli na rycerzy.

Sebastian spodziewał się, że Ruch Oporu z pewnością zaangażuje poszukiwaczy skarbów i bandytów do przejęcia ładunku. Skusiwszy ich obietnicą zdobycia bogactwa i, być może, nieśmiertelnego życia. Buntownicze wampiry, których liczba stale malała, próbowały w ten sposób oszczędzić sobie własnych strat. W ten oto sposób Piraci Południowego Morza, Najemnicy Vasserbunde i Wilki z odległego Ziegsturl uderzyli na Sarafan.

Rycerze pozostawali w defensywie, przytłoczeni przewagą liczebną przeciwnika. Piraci o pomarszczonych i smaganych wiatrem twarzach, nosili lekkie skórzane pancerze, a w zwarciu posługiwali się zakrzywionymi szablami, buławami i sztyletami. Wilki uzbrojone były bardzo podobnie, jednak w ich oczach świeciła o wiele większa bezwzględność, nieograniczona przez Piracki Kodeks. Najbardziej niebezpieczni byli jednak Najemnicy z Vaaserbunde. Ich ekwipunek (kolczugi i tarcze) jak i wyszkolenie, stały na najwyższym poziomie. Wcześniej służyli w armii Willendorfu, jednak opuścili ją by poszukiwać lepszego życia. Przewodził im Daniel Fargus, były kapitan, żołnierz surowy i nieznoszący sprzeciwu.

Wampiry z Cabal, czaiły się w cieniu licząc na łatwy łup. Wyczuły jednak obecność obcego wampira. Postanowiły jednak poprzestać na czekaniu.

Sir Martin wyczuł szansę na łatwe pokonanie przeciwnika. Tymczasem jednak walczył aktywnie. Wszedł z jakimś piratem w ostrą wymianę ciosów. Choć morski wilk walczył zaciekle swoją szablą, nie był w stanie jednak dotrzymać kroku rycerzowi. Wyczerpany, opuścił nisko gardę. Martin gładkim cięciem rozciął jego gardło. Fontanna krwi rozbrysgła na ścierający się tłum. Dowódca spojrzał na bok. Ujrzał, jak wielki sarafański rycerz z ogromnym toporem, pionowym cięciem rozciął najemnika od głowy do krocza. Zdekapitowany wróg rozkleił się na dwie części i opadł z mlaśnięciem na ziemię. Olbrzym ruszył szukać kolejnej ofiary. Sir Martin zdążył już tymczasem znaleźć kogoś innego do zabicia. Jeden z Wilków tnąc powietrze dwoma sztyletami, skoczył na rycerza. Dowódca zdążył jednak zasłonić się tarczą i wyprowadzić kontrę. Bandyta zwinnie uniknął cięcia i ponowił próbę. Martin zablokował sztylety mieczem i uderzył przeciwnika tarczą w twarz. Bandzior zaskowytał, plunął krwią i odłamkami zębów. Ignorując ból, zaczął wymachiwać na oślep swym orężem by odwlec nieuniknione. Dowódca Sarafan w odpowiedzi odciął mu ręce i wypatroszył go.

Następnie rozejrzał się po polu bitwy. Zauważył, że gdyby środek sarafańskiego łuku wygiął się do tyłu, najemnicy zaczęliby przeć do przodu, mając Sarafan po flankach. Na własne życzenie zamknęliby się w kotle. Sir Martin już wiedział, co musiał zrobić.
- Ustawienie "Młot Zakonu"! Wycofać się!
Zakonnicy przerabiali to wielokrotnie, wiedzieli o co chodziło ich dowódcy. Przeciwnicy jednak nie. Sebastian domyślił się całego planu i postanowił czekać na swoją kolej. Tak jak przewidziano, przynęta została chwycona. Sarafanie, parci do morza, jednocześnie rozpraszali się na flanki. W końcu Martin uznał, że pora zamknąć obwód.
- Jest Kowadło, pora na Młot! - ryknął z całych sił.
Sebastian wyskoczył jak z pod ziemi, zapomniany przez wszystkich. Zdezorientowani napastnicy wiedzieli, że znaleźli się w potrzasku. Sebastian rozwarł swe pazury i z pełną prędkością uderzył w tłum. Obalając i miażdżąc kości swych przeciwników, wampir parł do samego środka. Drogę zagrodziło mu dwóch Najemników i Wilk. Nie patrząc na tego ostatniego, rozszarpał go szponami. Najemnicy odsunęli się przerażeni. Sebastian naparł na nich, wpadając w Berserk. Wojownicy nie stawili wielkiego oporu. Ich cięcia przecinały powietrze, wampir był dla nich po prostu zbyt szybki. Pojawił się za ich plecami. Pierwszego zabił skręcając mu kark. Drugi uniósł miecz, ale opuścić już nie zdążył. Sebastian widział odsłoniętą pierś. Jego szpony przebiły zbroję, wbiły w skórę, zmiażdżyły żebra i chwyciły serce. Potężnie szarpnął, wyrywając jakże życiowy organ z klatki piersiowej najemnika. Człowiek zawył, w jego oczach oprócz bólu, Sebastian zobaczył błaganie o zakończenie tego nędznego życia. Wampir spełnił jego prośbę.

Sarafanie już zdążyli w tym czasie wybić większość ludzkich zdrajców, samemu odnosząc niewielkie straty. Sir Martin dojrzał Daniela Fargusa, dowódcę Najemników Vasserbunde. Jego twarz, niezakryta hełmem, miała ponury wyraz determinacji. Włosy przyprószone siwizną, głębokie zmarszczki i płonące oczy trzymały Sarafan na odległość. Na widok rycerza, zrobił wściekły grymas.
- Jakże możecie sprzymierzać się z tym... Potworem. - ruchem głowy wskazał na znajdującego się w oddali Sebastiana, zajętego mordowaniem swych ofiar.
- A jakże wy możecie próbować przejąć coś, co do was nie należy? A wiecie, komu tak naprawdę służycie? - zapytał Martin.
- To nie miało dla nas znaczenia. - odparł weteran. - Liczył się tylko zysk. I możliwość zaszkodzenia wam.
- Służycie Wampirzemu Ruchowi Oporu, głupcy! Nie wiedzieliście o tym, oszukano was. Dlatego mówię: złóżcie broń, a oszczędzimy was. Walczcie dalej, a wyrżniemy was do nogi. Nikt nie będzie sprzeciwiał się Zakonowi Sarafan.
- Wy i ten wasz Zakon! Walczycie z wampirami, a niczym się od nich nie różnicie. - ryknął Daniel. - Wiecie, dlaczego was nienawidzę? Mieszkałem w Vasserbunde, a służyłem w armii Willendorfu. Miałem rodzinę, żonę, córkę i syna. Wy tymczasem, zaraz po ustaleniu waszego Porządku, zaczęliście szukać heretyków. Szpiegowaliście niewinnych, terroryzowaliście Nosgoth. Pod Vassebunde istniała pewna wieś... Nie miała nazwy, ale nikomu to nie przeszkadzało. Podobno znaleźliście tam heretyków, służących wampirom. Tam żyła moja rodzina. Kiedy ja byłem w Willendorfie, wy postanowiliście najechać tę wioskę i wyrżnąć wszystkich do nogi. Wieści rozeszły się szybko. Zdezerterowałem, nie chciano mi dać przepustki i powróciłem do domu. Tam ujrzałem martwe zgliszcza... - weteran opuścił głowę, a kiedy podniósł ją znowu, w jego oczach migotały łzy. - Dyszę nienawiścią do was, zebrałem innych, mi podobnych. Uformowaliśmy oddział i do dzisiaj walczymy z wami. Mam czterdzieści pięć lat, walczę z wami lat osiemnaście.
Sir Martin pokręcił przecząco głową.
- Dlaczego jednak mierzysz wszystkich jedną miarką? Jesteś zaślepiony. Mogłeś się zwrócić do hierarchii zakonnej. Jesteśmy surowi, ale to też dotyczy nas samych. Samowola jest tępiona.
Weteran Najemników uśmiechnął się gorzko.
- A jak miała mi pomóc wasza pokręcona biurokracja? Zabiliby mnie na miejscu, gdybym powiedział skąd pochodzę. Uznali za niedobitka "krucjaty" jaką tam urządziliście. Nie, nie dla mnie ta droga.
- Czy to ma być twoje usprawiedliwienie dla rozbojów jakie dokonywałeś na kupcach i podróżnikach na traktach kupieckich? - zapytał ostro Martin. - Walka z Zakonem Sarafan ma być twoim usprawiedliwieniem? W takim razie jesteś po prostu żałosny.
Daniel powstał szybko, chwycił mocniej miecz. Łzy zniknęły, zamigotały wściekłe iskry. Jego nienawiść powróciła.
- Walcz ze mną. Jeden na jednego, bez żadnych sztuczek. Udowodnijmy sobie kto ma rację w pojedynku. - wysyczał.
- Jestem gotów bronić ideałów i honoru Zakonu Sarafan. - powiedział dumnie Sir Martin.
- To potrwa za długo! - krzyknął nagle obcy głos. Zbroje Sarafan zaświeciły żółto.

Daniel Fargus odwrócił się i zobaczył przed sobą wampira, ubranego w jaskrawe czerwienie, o długich białych włosach.
- To ty! - zawołał weteran. - To ty namówiłeś mnie do tego!
- To prawda. - wyszczerzył się wampir. - Jednak nie wypełniłeś swego zadania. Teraz my zrobimy to, czego ty nie mogłeś, stary głupcze.
Były żołnierz nie był w stanie nawet zareagować gdy miecz wampira przebił jego serce. Krew szybko wypełniła jego płuca i usta.
- Jednak... Miałeś rację... Rycerzu Sarafan...
Z tymi słowami, umarł.

Wampir jednak nie zwrócił na to większej uwagi. Przestąpił nad martwym ciałem i podszedł bliżej. Zza jego pleców zaczęły wysuwać się z cienia kolejne Dzieci Nocy, ubrane w kolorowy, wręcz hedonistyczny sposób. Mimo pewnego drapieżnego piękna, zionęło od nich ulotnym zapachem śmierci i rozkładu, czego bynajmniej nie kryli, by wzbudzać większy postrach.
- Nie doceniliśmy was, Sarafanie. Ciebie też, Sebastianie. Nie mogę uwierzyć, że nareszcie mamy szansę na zniszczenie twej osoby. Długo czekałem na tę chwilę. Pamiętasz mnie, prawda? Jam jest Azariel, niegdyś twój podkomendny i legionista Kaina. Dopóki nas nie zdradziłeś, nie skazałeś nas na klęskę pod Meridian.
Sebastian uśmiechnął się zimno. Nigdy specjalnie nie przepadał za Azarielem.
- Zawsze miałeś się za potężnego. Silniejszego ode mnie. Ciągle wspominałeś Kainowi, że to ty powinienieś był być jednym z dowódców, a nie ja. - przypomniał.
- Teraz wszyscy wiemy dlaczego. - warknął wampir. - Ja byłem wobec niego lojalny, tak jak jestem wobec sprawy Cabal.
- Zła odpowiedź, mój przyjacielu. Prawda jest zupełnie inna. Zazdrościłeś mi potęgi i pozycji, którą sobie ciężko wypracowałem. Miałem jednak od ciebie zawsze trudniej. Myślałeś, że to tak łatwo być dowódcą odpowiedzialnym za innych?
- Na pewno byłbym lepszym od ciebie, Sebastianie. Na koniec i tak wszystkich porzuciłeś. - powiedział Azariel. - Jestem przekonany, że Kain kiedyś powróci. Wówczas nadejdzie czas rozliczenia. Zdrajcy zostaną zniszczeni.
Sebastian zachichotał, jakby jego były podkomendny opowiedział wyborny żart.
- Choć nie lubiłem twej nędznej osoby, potrafiłeś mnie rozśmieszyć. Wierzysz, że Kain powróci? Wierzysz, że nagrodzi lojalnych wobec niego? Wszyscy byli dla niego narzędziami, odrzucał je gdy były mu niepotrzebne. Oszczędzę ci tego rozczarowania i zabiję cię teraz. - obiecał.
- Nie dasz mi rady, Sebastianie. Kiedy obrastałeś w krew i tłuszczyk u Lorda Sarafan, ja hartowałem swe ciało i duch w najgorszych warunkach jakie tylko mógłby spotkać wampir. Moja potęga przwyższa twoją. - odparł złośliwie Azariel.

Sir Martin w międzyczasie zebrał swój oddział i uformował w zwarte kilkuosobowe grupki. Wiedział, że jeden człowiek to zbyt mało dla wampira. Klucz do zwycięstwa krył się w myśleniu strategicznym. Oraz pomocy Sebastiana.


http://oi51.tinypic.com/ela913.jpg

Offline

 

#24 2011-10-28 16:36:40

 Sauron

Generał

Skąd: Barad-Dur
Zarejestrowany: 2009-03-22
Posty: 2239
Miasto: Nekropolia/Cytadela/Forteca
Kampania: Bunt Nekromanty/Cena Pokoju
Jednostka: Tytan/gorgona/władca mroku
Bohater: Wystan/Sandro/Neela
Magia: Dopasowana

Re: Opowieści Mrocznego Władcy

Jedziemy dalej. Zapomniałem wrzucić, uzupełniam.

Cz. II

Widząc upadek swego dowódcy, najemnicy razem z piratami i bandytami rozpłynęli się na wszystkie strony świata jak liście na wietrze. Głośno krzycząc i wzywając na pomoc swych bogów, biegli na oślep, potykając o siebie i przeklinając. Całkowicie stracili serca do walki. Kilku Sarafan już próbowało zacząć pościg, jednak drogę zagrodził im Sir Martin o zaciętym wyrazie twarzy.
- Żadnego pościgu. Nie mamy na to czasu. - warknął głosem nieznoszącym sprzeciwu.
- Ależ... Oni uciekają! - wydukał zakłopotany Sarafan.
- Niech biegną. Wampiry nie pozwolą im uciec. Wyłapią ich i zaczną powoli zabijać aż zaczniesz żałować, że matka wydała cię na świat. Spójrz.
Martin wskazał ręką jeden z kierunków ucieczki najemników. Kilka wampirów rzuciło się za nimi w pościg. Chwilę później do uszu rycerzy dotarły bolesne, pełne bólu krzyki, aż włosy na karku im stanęły dęba a zimny pot spłynął po ich twarzach.

Sebastian tymczasem parsknął lekceważąco do Azariela.
- Ostatecznie to jednak ja wyszedłem lepiej. Ty jesteś jedynie pachołkiem. Ja należę do elity. Vorador nigdy nie dopuści cię do siebie. Jesteś słaby, żałosny i słaby. Wie, jak bardzo ubóstwiasz Kaina. Wie też, że gdyby Kain powrócił to wtedy szybko staniesz po stronie swego... Cesarza. Koła polityki mielą nieubłaganie.
- Zatem dlaczego ja zostałem przydzielony do tej misji? - zapytał Azariel.
- Gdyż... Vorador pozbędzie się ciebie raz na zawsze. Jesteś niewygodny, zbyt lojalny wobec Kaina. To go zgubi pewnego dnia.
Azariel błysnął kłami i zasyczał. Rzucił się do ataku. Sebastian przywołał do siebie jakiś miecz. Błysk stali i zderzenie kling.
Rozpętało się piekło.
Formacja Sarafan wytrzymała natarcie. W ruch poszły wyświęcone miecze. Wampirów było mniej, na każdego przypadało trzech Sarafan. To dawało ludziom szanse na zwycięstwo. Sir Martin wspomagany przez elitarnych rycerzy glyphowych walczył z wyprostowanym jak struna krwiopijcą o białych włosach i szaleństwie w oczach. Potrafił posługiwać się telekinezą. Odrzucił od siebie rycerzy, a zaatakował samotnego Martina. Dowódca zasłonił się tarczą, sapnął gdy wampir zawisł na jego tarczy. Zrzucił go na ziemię i pchnął mieczem, licząc że trafi w serce. Wampir przeturlał się i obalił Martina kopniakiem. Gdy ten próbował się podnieść, uderzył falą telekinetyczną. Dowódca poleciał kilka metrów i uderzył mocno w ścianę jednego z kontenerów dostawczych. Ciemne plamy wykwitnęły przed jego oczami, kręgosłup bólem wyraził swój protest. Wampir powoli zbliżał się, zachwycony perspektywą zbliżającej się uczty. Im wyższa ranga, tym smaczniejsza krew. Nachylił się nad szyją ofiary.

Nie docenił go.

Dowódca Sarafan chwycił go za gardło jak w żelaznym imadle. Wampir charknął wściekle, siła uchwytu człowieka całkowicie go zdezorientowała. Poczuł jak zimne ostrze podcięło ścięgna jego nóg. Następnie okaleczono jego dłonie. Mógł tylko patrzeć bezradnie jak miecz zagłębił się w jego sercu. Obrócił się w proch.

Sebastian ciągle jednak walczył z Azarielem. Sługa Lorda Sarafan posługiwał się agresywnym, choć jednocześnie wyrazistym i pełnym pewnej elegancji, stylem prawdziwego łowcy. Azariel jednak był pogrążony w bitewnym szale. Potęga jego ciosów sprawia, że aż trzęsie się ziemia, a szybkość zatrważa. Sebastian patrzył z obrzydzeniem na Bestię ujawniającą się w swym przeciwniku. Sam korzystał z Berserku, serii błyskawicznych, celnych choć wzmacnianych siłą ciosów. Azariel był rzeźnikiem. Lubił zabijać. To było widać w jego zaciekłym stylu walki.

Wymienili wstępne cięcia. I kolejne. Sprawdzali się. Oceniali swoje szanse i analizowali. Azariel rycząc wściekle naparł mocniej na Sebastiana. Zasłona. Odskok. Sługa Lorda Sarafan trzymał przeciwnika na bezpiecznym półdystansie, nie dążył do pełnego zwarcia. Wiedział, że ma czas. Azariel ponownie natarł, ustawił ostrze miecza poziomo by wybebeszyć przeciwnika. Sebastian jednak odepchnął miecz, jakby odganiał muchę. Nie zdołał jednak korzystać z luki. Azariel kopnął go, wampir wykonał śrubę w powietrzu i pewnie opadł na obie nogi. Uniósł miecz wysoko nad głową. Wampir Cabal zrobił tak samo. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, a potem szybko wymienili ciosy. Sebastian zaatakował cięciem niskim, niebezpiecznym. Azariel błyskawicznie opuścił miecz w dół, ale trafił tylko na powietrze. Pęd i ciężar miecza i rzuciły go w dół. Stracił równowagę. Sebastian ciął na odlew by rozpłatać twarz wampira, ale nie trafił. Leżąc na ziemi, Azariel podciął mu nogi. Sebastian sapnął i runął na dół. Legionista Kaina uderzył go pięścią w twarz i szybko wstał. Pobiegł po miecz, chwycił w dłoń i ruszył na Sebastiana, który właśnie wstał. Sarafański wampir rozwarł szpony i chlasnął Azariela po twarzy. Okaleczony krwiopijca zawył wibrująco. Oko zaczęło wypływać ze zniszczonego oczodołu. Ciosy Sebastiana oprócz ran szarpanych, mogły też miażdżyć kości swą siłą. Choć wampiry mogą regenerować zniszczone organy (jak to nieumarli) to jednak zniszczenie sprawia im ból.

Sebastian spojrzał triumfalnie na swego przeciwnika. Teraz już wiele nie pozostało. Azariel nie stawił oporu. Sługa Lorda Sarafan wpadłszy w Berserk zaczął masakrować swego przeciwnika dopóki nie zmienił się w pulsujący korpus pełen okrwawionych strzępów skóry, mięsa i ubrań. Wyłuskał miecz z martwych rąk leżącego niedaleko, zimnego już najemnika z ro