Tajemnice Antagarichu | Heroes 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7 Forum

Tajemnice Antagarichu | Heroes 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7 Forum

Ogłoszenie

Witamy w Królestwie!


#1 2010-08-08 19:40:39

 Nerevan

Obywatel

Skąd: Nadbrzeże/Elbląg
Zarejestrowany: 2008-06-24
Posty: 472
WWW

XVIII Dywizja - projekt

Hej, skoro jest taki temat to skorzystam. Chciałbym, abyście ocenili mały projekt, który niegdyś rozpocząłem. Porzuciłem go z prostego powodu - klimat fantasy zwyczajnie przestał mnie pasjonować, znudził mnie i uznałem go za kicz.
Oczywiście jest to jedynie prolog - historia w "normalnej" wersji ciągnęłaby się znacznie dalej... Ale mniejsza. Proszę bardzo!


XVIII DYWIZJA

   Przeróżne cuda kryją się w zakamarkach świata. Szczególnie lasy i pustynie (nie wspominając już o morzach i oceanach, których głębiny wciąż są dla nas niebywałą zagadką!) o przeogromnej powierzchni, zachwycające wszystkich swym urokiem, tak, zwłaszcza one próbują ukryć przez oczami profanów Rzeczy, które powinny na zawsze zostać zapomniane. Rzeczy potężne i cudowne, ale niebezpieczne.
   Niewiele person miało odwagę zapuścić się do lasu Carrafors leżącego niecałe dwieście mil na południe od Pierwszego Ogrodu. Był to największy obszar zielonych połaci w Imperium: a kto wie, czy i nie na całym świecie? Na północ mroźne góry Dravhoold, na wschód pustynie i ziemie jałowe kraju anarchii, gdzie wznosi się olbrzymia twierdza wyklętej czarownicy Zisy szkolącej tam zastępy nowych magów przeciwstawiających się Boskiemu porządkowi, na południu wielkie Morze Valaahard. Zachodnią granicę Imperium wyznaczała przeogromna przepaść, niby pęknięcie w ziemi głębokie tak, by dna nie było widać, a szerokie na co najmniej kilka kilometrów. Ludzie szemrali, że to zejście do Piekieł, a po drugiej stronie państwo diabłów jest, tak przynajmniej prosty (a jednak niczym sól dla ziemi, niezbędny) lud szemrał; magowie wiele teorii wysuwali, zaś badacze jeno marzyli, by dostać się tam. Żadnej naturalnej przeprawy nie odnaleziono, a tak olbrzymi most wykonać było niepodobna (choć chodziły słuchy, jakoby Miłościwie Panujący Imperator zbierał materiały na budowę, a dzieła mieli dokonać jego następcy, ale i to było jedynie nie potwierdzoną plotką- ale od takich wieści zawsze się zaczyna). Ani za południową wodę, ani za twierdzę Zisy nikt z Imperium nigdy nie dotarł, więc większego i wspanialszego, a zarazem bardziej niebezpiecznego boru, niż Carrafors nie znano. Niebezpiecznego, ba! mało powiedziane. Tam i na rośliny niewinne należało uważać, bo mogły chapnąć albo otruć jakimś paskudztwem. A bestie tam żyjące, och! To już groza człowieka przejmowała na samo wspomnienie istot, które żyją tylko tam, a których żaden przyrodnik nie miał odwagi zbadać i opisać. I sama natura była jakby wrogiem dla wszystkich niechcianych gości: bagna, grzęzawiska, ruchome piaski, gęste zarośla gdzie się nie obejrzeć. Taka była codzienność pradawnego boru Carrafors i nie dziw, że w jego okrutne progi rządzące się brutalnym prawem przetrwania wstępowali tylko desperaci, szaleni awanturnicy, równie (bądź bardziej) szaleni badacze i magowie albo...
   No właśnie. Albo zdyscyplinowani, twardzi żołnierze, którzy otrzymali wyraźny rozkaz i nie złamią go zarówno ze względu lojalności, jak i tego, że za nieposłuszeństwo czeka ich pozbawienie najważniejszej części ciała, to jest głowy. Z reguły były to akcje samobójcze i dowódcy dobrze o tym wiedzieli, więc siłą rzeczy nie było sensu wysyłać tam ludzi. Ale oczywiście są wyjątki, olbrzymie wyjątki. Takie jak rozkaz samego Imperatora. Oczywiście nie wysyłano wówczas zwykłych wojskowych: potrzebny był odpowiedni człowiek po odpowiednim szkoleniu i z odpowiednimi umiejętnościami wyposażony w odpowiedni ekwipunek. Jeszcze zabawniejsze było to, że rozkaz nie był świadomy: Imperator nie mógł przewidzieć, iż na poszukiwania wymarzonego sobie przez Niego przedmiotu należało udać się do Carrafors. Ostatecznie jednak to nic nie zmieniało. Nic a nic.
   Dziwów ukrytych wśród pradawnych drzew było wiele i nie zanosiło się na to, by ktoś prędko je wszystkie odkrył. Tego dnia jednak jeden został ujawniony. Kto wie, czy nie jeden z najbardziej legendarnych?
   W sercu przepotężnego boru wznosił się niewielki budynek otoczony wokół w promieniu na oko dziesięciu metrów wysokim, kamiennym murem. Budowla ta zgoła przypominała starodawny grobowiec zatraconego dawno plemienia, które mogłoby wieki temu tu żyć, gdyż zarówno styl architektoniczny, jak i wszystko inne znacząco różniło się od tego, co ujrzeć można w Imperium i poza nim. Kamienie, które były materiałem budulcowym były już poranione tępym ostrzem Czasu; widoczne były na nich wyraźne pęknięcia, zaś pnącza i roślinność postanowiła osłodzić te rany biorąc mury i ściany w swe objęcia. Sam budynek był zbudowany na planie ośmiokąta, za dach służyła kopuła. Wejściem były masywne, drewniane drzwi pokryte rytami. Po obu stronach wejścia stały posągi. Pierwszy przedstawiał anioła w zbroi, trzymającego w jednej ręce wagę, w drugiej ogromny miecz. Drugi zaś demona o skrzydłach nietoperza z przerażającym wyrazem twarzy i pustymi oczodołami dzierżącego obiema rękami katowski topór. A wszystko to w kolorze wyblakłej żółci.
   Od muru i miejsca, gdzie zapewne niegdyś stała brama do wrót wejściowych prowadziła wykładana
(spękanymi, obrośniętymi i żółtawymi)
kamiennymi blokami ścieżka. Człowiek, który akurat postawił na niej swą nogę miał świadomość, że jest pierwszą istotą rozumną, która tu dotarła przez ostatnie kilkaset lat. I był z tej świadomości niezwykle dumny. Poświęcił dużo czasu, by odnaleźć to miejsce. Przewertował wiele woluminów starożytnych ksiąg, rozlał wiele krwi, zarówno cudzej, jak i własnej. Wszystko z rozkazu Jego Królewskiej Mości. Wszystko dla jego kaprysu. Był tylko marną marionetką, ale to nie zmieniało faktu, że udało mu się odnaleźć miejsce, które wielu uważało jeno za dziecinną opowiastkę i mit.
   On! On tego dokonał, on, Aleksander Nahuriel Dreschel i nic innego się nie liczyło. Duma sprawiała, że serce biło mu szybciej, a strach milknął pod naporem szalonej, aroganckiej odwagi. Żadne niebezpieczeństwa czające się w owianym złą sławą borze Carrafors nie były wystarczająco przerażające, by w takim momencie go złamać. O nie, nie teraz. Choćby i sam demon wyskoczył z czeluści piekielnych ze zgrają chochlików i stanął mu na drodze do tych drzwi grożąc torturami i katuszami wymachu.jąc* przy tym widłami.
   To, co rzucało się w jego ubiorze w oczy to przede wszystkim zawieszona przy pasie szabla oraz rewolwer. W drugiej kolejności przewieszony przez ramię zielony płaszcz, na którym wyszyty czerwonymi nićmi był wzór insygniów władzy Imperatora, dając jednoznacznie do zrozumienia, że ten człowiek jest w służbie dworu i lepiej nie szukać z nim zwady.
   Powoli wszedł po schodkach prowadzących do wrót mijając przy tym posągi, które od wieków nieustannie stały na swym milczącym posterunku. Sięgnął po klamkę: ledwo jej dotknął, uchwycić nawet nie zdążył, a spadła na ziemię z łoskotem; z pobliskiego drzewa zerwało się kilka przestraszonych ptaków uciekających przed profanacją świętego leśnego prawa ciszy. Przybysz zaklął cicho pod nosem i spróbował delikatnie popchnąć drzwi. Nic z tego. Włożył w tą czynność nieco więcej siły. Nadal bez reakcji. Drewno wyglądało na bardzo stare, lecz w przeciwieństwie do klamki trzymało się hardo.
   Wejście pokornie poddało się jego woli dopiero po użyciu starego jak świat, brutalnego i chamskiego, ale niezwykle skutecznego argumentu jakim była noga, bardzo solidny but oraz mocny kopniak. Zawiasy puściły, całe wrota wpadły do środka wzburzając chmury kurzu. Wędrowiec cierpliwie poczekał, aż opadnie on i dopiero wkroczył do środka. Nie zdziwiło go, że za drzwiami znajdowały się prowadzące w dół kręcone schody, budynek był bowiem zbyt mały, by pełnić przypisywaną mu funkcję... magazynu.
   Przybysz oparł się o (kamienną oczywiście) poręcz schodów i wyciągnął z przewieszonej przez ramię sporej torby twardo oprawioną księgę o tytule Kryptoarcheologia oraz Rzeczy i Artefakty różne, a dawne. Kroniki historyczne i fakty a legendy i podania. Za pomocą wszytej w oprawę zakładki błyskawicznie odnalazł interesujący go rozdział: Rzeczy niebiańskie, przerzucił kilka stron, aż zobaczył podrozdział Mistyczna Sala Luster. Rad, że szukanie ma za sobą, wyszedł na chwilę z budynku i usiadł na schodach opierając się o cokół posągu anioła. Światło słoneczne pozwalało o wiele lepiej korzystać z dobrodziejstwa czytania, niż ciemne wnętrze pozbawione okien. Aleksander zaczął czytać interesujący go fragment; nie pierwszy raz co prawda, ale przezorności nigdy za wiele. Bądź inaczej: strzeżonego Pan Bóg strzeże.
   Legenda mówi, że podczas zagłady rzekomej Sali Luster (której istnienia bądź nieistnienia dotąd nie udowodniono; jest to zapewne problem nierozwiązywalny, o ile nie przetrwały jakieś ruiny, co jednak jest bardzo wątpliwe) dwóch aniołów (mianowicie Nahuriel i Leopold) na rozkaz Najwyższego zabrało z niej najcenniejszą z ukrytych tam Rzeczy, zwaną Lustrem Dusz. Według podań Lustro to zawierało jakową potężną, acz niezrozumiałą Moc, najpewniej Boską; mniej liczne, głównie ezoteryczne źródła magów wskazują na Jej pochodzenie źródło demoniczne. Miało ono (Lustro) uzdrawiać chorych na ciele i duszy, pokazywać przyszłość, wyjaśniać znaczenie snów i pokazywać inne Plany. Wersje ezoteryczna (gł. kabalistyczne księgi Farrenharva oraz, w mniejszym stopniu, Tyriucsa z Ydhort) napominają coś o możności komunikacji z Wyższymi Bytami (gł. demonami) poprzez Lustro niczym poprzez otwarte okno. Jeszcze inna interpretacja mocy zawieranych przez Lustro Dusz została opracowana przez Garreta Lokkenberga: wg niego Lustro sprowadzało obłęd. Żadna jednak interpretacja ani twierdzenie nie zostało potwierdzone i wszystkie były zapewne tylko wymysłami; choć wielu zarzekało się, że patrzało bądź nawet posiadało Lustro, to wszyscy oni byli jeno szarlatanami próbującymi zbić majątek na naiwnych.
   Nahuriel oraz Leopold mieli za zadanie przetransportować Lustro Dusz do Komnaty Kryształów: miejsca nie mniej zagadkowego, aniżeli Sala Luster. O Komnacie w swoich traktatach wspominają Sarion ze Wzgórza, Cirian z Sahugani oraz tajemniczy anonimowy wędrowiec, którego notatki odnaleziono na obrzeżach Pustyni Saahar (patrz bibliografia). Legenda podaje, jakoby aniołowie podołali zleconemu im zadaniu, ale Leopolda ogarnęła tak wielka ciekawość, iż spojrzał w Lustro mimo ostrzeżeń Nahuriela. Leopold zobaczył ponoć tak straszliwe rzeczy, że oszalał. Został on skarany przez Najwyższego: od tamtego momentu miał pilnować Lustra dzień i noc, nie odchodząc od niego na krok.

   No to ładnie, pomyślał pokorny sługa Imperatora, kapitan Dreschel.
  Mit stwierdza, że Leopold po dziś dzień przebywa w Komnacie Kryształów i pilnuje Lustra Dusz przestrzegając każdego, by zawrócił i nie śmiał spojrzeć się w tajemniczy Artefakt.
   Kronika Drugiej Wojny stwierdza, jakoby Świętej Pamięci Imperator Darius XI miał w swym posiadaniu Lustro i użył go w trakcie bitwy pod Salvehiro, ale nie wiemy w jaki sposób ani nie znamy żadnych innych detali. Również Kronika Dziejów Minionych napomyka o Lustrze jako prastarym Relikcie z czasów Pierwszego Buntu, jednak ponownie jesteśmy pozbawieni jakichkolwiek szczegółów.
   Przez wiele lat ponawiano próby odnalezienia zarówno Sali Luster (bądź jej pogorzeliska) lub Komnaty Kryształów, atoli wszystkie zakończył się fiaskiem, a ponadto były ofiary. Zarówno Salę, jak i Komnatę uznano za mit i wymysł i zaniechano wszelkich prób ich odnalezienia.

   A jednak, pomyślał. Zamknął księgę i włożył ją z powrotem do torby. Zawiał mocny wiatr, powietrze zdało się jakby wilgotniejsze. Jego długie, ciemnobrązowe włosy zatańczyły niczym rozgniewane, ślepe węże. Szła burza.
   - Miejmy nadzieję, że śpisz, drogi Leopoldzie, jeśli tam jesteś.- powiedział cicho.- Inaczej czeka nas pogawędka. Oby nie więcej.
   Obrzucił jeszcze raz spojrzeniem posąg oślepionego diabła. Zdawało mu się przez chwilę, jakby wlepiał on w niego swe nieistniejące oczy.

LEOPOLD

   Schody były niebywale strome i pokryte pokaźną warstwą kurzu. Jednak pajęczyn i uroczych stworzątek je tworzących Aleksander nie uświadczył; cieszył się z tego faktu ze względu na to, że nie znosił pająków. O nie, bynajmniej się ich nie bał. Po prostu go obrzydzały. Było to dość zaskakujące biorąc pod uwagę funkcję, którą pełnił, ale koniec końców każdy ma jakieś przyzwyczajenia, tiki i wady. Ponadto był pedantem do kwadratu, ale to już w jego fachu było niezwykle przydatne. Oprócz pajęczaków nie lubił jeszcze całej reszty paskudnych owadów (za wyjątkiem biedronek, te cieszyły się jego niezmierzoną sympatią) oraz części gadów. Także bardzo się ucieszył, gdy schodząc schodami nie uświadczył lepkich sieci, mimo, że schody były kręte, strasznie strome, a każdy krok wzburzał w powietrze tumany kurzu. O nie, to się wcale nie liczyło, zniósł to jak na mężczyznę przystało. Ważne, że nie było tych paskudnych pająków.
   Teraz budynek jeszcze bardziej przypominał grobowiec. Zejście prowadziło kawałek w głąb podziemi, a gdy schody się skończyły znalazł się w niewielkiej sali rozświetlonej przez zawieszone na ścianach pochodnie. O dziwo pierwszym pytaniem, które przyszło mu na myśl nie było "skąd tu pochodnie", ani- o wiele bardziej sensowne zresztą- "dlaczego te pochodnie się palą?". Pierwszym pytaniem, które zadał sobie po zejściu na dół było "dlaczego one palą się na niebiesko?".
   Płomienie były jasnobłękitne i takie też rzucały światło. Wszystko wokół traciło swą rzeczywistą barwę i przybierało kolor przybrudzonej nieco toni morskiej. Lepsze jednak to od ciemności niepozwalającej na ujrzenie czegokolwiek. Był przygotowany, miał przy sobie własne pochodnie, ale zdecydował, iż rozsądniej będzie ich nie zapalać. Intuicyjnie, miał złe przeczucia.
   Naprzeciw schodów, które go tu przyprowadziły znajdowały się kolejne drzwi. Te jednak klamek nie miały w ogóle. Przed ponownym skorzystaniem z dobrodziejstw argumentu siły powstrzymał wędrowca jeden detal. Była nim dość osobliwa kołatka. Osobliwa, bo przedstawiała głowę czegoś, co przypominało humanoidalną ośmiornicę. Wizerunek był straszny, atakował męstwo jakby na poziomie instynktów i irracjonalności. Może było to związane z naturalnym respektem człowieka do tajemniczych otchłani oceanicznych, kto wie? Twarz, którą przedstawiał ten wzór w kamieniu sprawiała zarazem wrażenie po części ludzkie, jak i - o wiele wyraźniejsze zresztą - całkowicie obce: wrogie, nienawistne oczy, macki wychodzące z głowy jak chaotyczne włosy i wąsy.
   Więc to tak., pomyślał. Jeśli chcesz wejść: zastukaj i zdaj się na łaskę gospodarza, który albo wpuści, albo nie. Może otworzy, a może nie. Ciekawe, czy tu też obowiązuje prawo gościnności.
   Kapitan dokładnie przyjrzał się kołatce. Nie był przekonany, czy to dobry pomysł. Powoli podniósł rękę i chwycił za złączone macki-wąsy tworzące okrąg pod głową paskudztwa. Pociągnął i uderzył. Raz, drugi, trzeci. Głuchy łoskot potoczył się echem po pomieszczeniu. Od razu odskoczył rozglądając się na wszystkie strony obawiając się, że może tu być jakaś pułapka. Mało to słyszało się historii o starożytnych ruinach, gdzie jeden zły krok powodował zapadnięcie się podłogi z wilczym dołem albo wystrzelenie bełtów ze ścian dziurawiąc nieostrożnych awanturników? Nieważne, ile było w tych opowieściach prawdy. Lepiej chuchać na zimne, niż się sparzyć. Bądź inaczej: strzeżonego Pan Bóg strzeże.
   Nie było jednak żadnych strzał, ostrzy przecinających powietrze, zapadni, ni nawet głazów bądź ruchomych ścian mających za zadanie miażdżenie niechcianych gości. W ruch nie poszły żadne mechanizmy, żadne urządzenia nie wydały ciężkich odgłosów pracy. Po prostu nie stało się nic. Ale tylko przez chwilę.
   Drzwi zaskrzypiały upiornie, wręcz zaskowyczały jak zwiastująca śmierć banshee w księżycową noc otwierając się niechętnie przed przybyszem. Ukazały one kolejną komnatę, znacznie, ale to znacznie większą. Rozmiarami można byłoby ją porównać do sali tronowej Imperatora. Znajdowały się tam tylko dwa duże krzesła przypominające trony na samym środku pomieszczenia oraz stół między nimi. Ściany były bardzo specyficzne, gdyż aż pęczniały od płaskorzeźb, jedna stała na drugiej. Na suficie znajdował się wielki, kolorowy fresk. Tu również były pochodnie na ścianach upchane między rzeźbami, ale te płonęły już zwykłym, jasnym płomieniem jak natura nakazała. Ponadto tu i ówdzie stały wysokie świeczniki, dzięki czemu cała komnata była doskonale oświetlona. Kapitan nie zainteresował się mimo to tajemniczymi płaskorzeźbami, ani nawet freskiem wymalowanym nad jego głową. Jego uwagę pochłonęło coś zupełnie innego.
   Na jednym z tronów ktoś siedział.
   Aleksander powoli szedł w jego stronę. Echo jego kroków głośno odbijało się po sali. Gospodarz cały czas patrzył się na niego. Był to raczej niski jegomość w idealnie skrojonym garniturze. Na głowie miał melonik, pod nosem zaś gustowny wąsik o zawiniętych w górę końcówkach. Nosił czarne jak węgle okrągłe okulary. O tron opartą miał elegancką laseczkę. Chwycił ją i powstał ze swego siedzenia. Ruszył naprzeciw Aleksandrowi.
   - Aleksander Nahuriel Dreschel. Kapitan oddziału 6 wchodzącego w skład XVIII dywizji Imperatora Franca III. Ach, byłbym zapomniał! Za niedługo być może odkrywca mistycznej Komnaty Kryształów! Rad jestem cię w końcu widzieć, zaprawdę rad. Naczekałem się zarazem długo, jak i krótko.- powiedział powoli idąc w stronę gościa. Spotkali się w połowie drogi do stołu.  Stanęli jakieś dwa metry od siebie. Zapadło chwilowe milczenie.
   - Ty zapewne jesteś Leopold, jak mniemam?- zapytał w końcu Aleksander.- Demon skazany na wieczne pilnowanie Lustra? Oślepiony za swą nadmierną ciekawość?
   Leopold skrzywił się lekko.
   - Oj, spokojnie, spokojnie. Zacznijmy może od tego: nie jestem żadnym demonem. - pomachał w jego stronę laską gestem, który zdawał się być czymś pomiędzy groźbą i zarazem życzliwą prośbą.- Powiedzmy, że jestem... więcej jak demonem, mniej jak aniołem. Co się tak patrzysz?
   - W księgach pisali, że upadłeś.- odrzekł nieco speszony kapitan. Zastanawiał się, co za rodzaj ślepoty dotknął nie-demona-i-nie-anioła. Może nic nie widział, a tylko "wyczuwał" wszystko wokół?
   - Wskaż mi fragment, w którym tak napisano.- uśmiechnął się złowieszczo Leopold.- A nawet jeśli gdzieś jest, to z pewnością nie w źródle wiarygodnym. Napisano, że zostałem skarany, owszem. Ale że jestem upadłym gadem to sobie tylko dopowiedziałeś.- Aleksander chciał przemówić, ale gospodarz podniósł rękę na znak, żeby milczał.- Słuchaj. Wiem, po co tu jesteś. I jestem pełen podziwu. Ostatni człowiek trafił tu ponad sześćset lat temu... Byle kto tego nie dokona, a wielu próbowało.
   - Wspaniale. A teraz staniesz mi na drodze i spróbujesz mnie ukatrupić, by nie dopuścić do profanacji tej świętej tradycji?- zapytał żołnierz patrząc na demona spode łba. Dumnie i groźnie. Ale w oczach błysnęła mu iskierka. Niepewność. Strach. Respekt.
   - Nie bądź prymitywny. - pokręcił głową Leopold. Odwrócił się, przeszedł dwa kroki i ponownie stanął twarzą do swego gościa.- Ja nie mam po co tobie czynić krzywdy, a ty, nie oszukujmy się, mi krzywdy nie jesteś w stanie zrobić.
   Aleksander sięgnął ręką do kabury z rewolwerem. Oczywiście ten ruch nie umknął uwadze jego oponenta.
   - Nawet swoimi najwyższej jakości pociskami ze srebrną łuską, które masz w bębenku. -dodał szybko - Nie jestem jakimś umarlakiem, czy demonem, pamiętaj. Poza tym nie ma potrzeby walczyć. Ja ci drogi nie zastąpię. Będziesz mógł spokojnie iść dalej, o tam, w stronę tych drzwi.- wskazał na przeciwny koniec sali. Rzeczywiście, było tam przejście.- Ale najpierw po prostu muszę ci wyjaśnić co i jak. Objaśnić zasady gry.
   -... gry?- w głosie kapitana niezwykle wyraźnie dało się usłyszeć poirytowanie i kpinę.- Więc po to karkołomnym wysiłkiem starałem się odnaleźć to zapomniane przez cywilizację miejsce, by teraz bawić się w jakieś... gierki?!- postąpił krok do przodu.- Co? Może jakaś próba? Jakieś testy, czy jestem wystarczająco mężny i godny?
   Leopold ponownie pokręcił głową i westchnął głośno.
   - A pomyśleć, że kiedyś byłeś wzorem cnót...- powiedział szeptem niedosłyszalnym dla Aleksandra.- Co to potrafi stać się z człowiekiem, gdy... Nieważne. Słuchaj, mój drogi.- powiedział już głośniej zwracając się do swego gościa przyjacielskim tonem.- Chodźmy usiąść. Przywitaliśmy się, jak wasz zwyczaj nakazał, teraz zasiądźmy do stołu. Porozmawiamy tedy.
   Skazany anioł odwrócił się i ruszył w stronę stołu. Aleksander po chwili ociągania poszedł za nim. Miał cały czas baczenie na każdy krok, spodziewał się pułapki bądź podstępu. Wiele lat w zawodzie nauczyło go, że żadna gościna nie jest bezpieczna. Żadna.
   Kątem oka przyglądał się ścianom, a dokładniej tym niepokojącym płaskorzeźbom. Budziły one jego ciekawość i jednocześnie obrzydzenie. Przedstawiały jakieś dziwne istoty, humanoidy, zapewne tej samej rasy, co głowa-kołatka. Obślizgła mutacja człowieka z życiem morskiej toni. Aleksander jednak nie mógł tego w tym momencie jednoznacznie stwierdzić: gdyby miał czas i sposobność chętnie przyjrzałby się im bliżej. Jednak na tą chwilę wolał nie poświęcać zbyt wiele uwagi sztuce, zająć się zaś swym zadaniem.
   Leopold zasiadł na swym tronie wskazując Aleksandrowi, by ten usiadł po przeciwnej stronie stołu. Ten z lekkim ociąganiem to uczynił błyskawicznie wcześnie sprawdzając, czy wszystko jest na swoim miejscu i nie ma żadnego przekrętu. Postarał się to zrobić niezauważenie, lecz Leopold dostrzegł profesjonalne gesty i oględziny. Nie skomentował jednak.
   - Nie będzie żadnych testów, żadnych prób ani nic w tym guście.- powiedziała istota w eleganckim garniturze, gdy Dreschel zajął już swe miejsce. Bawiła się przy tym końcówką wąsa pociągając za nią i puszczając. Wąsik drgał leciutko.- Gra polega na zadawaniu pytań. Z czego to pan pyta, ja odpowiadam. I, jako, że nie jestem demonem, kłamać nie chcę i nie mogę. W tej kolejności.
   - A jeśli teraz kłamiesz?
   - Och!- Leopold zaśmiał się serdecznie.- Spostrzegawcze spostrzeżenie. Nie, nie kłamię. Teraz też nie. Ale jeśli nie wierzysz... To już twoja sprawa.
   Aleksander zmarszczył czoło. Zastanawiał się.
   - Zgoda.- powiedział w końcu.
   - Wspaniale! No, jakoś zaczynamy się w końcu dogadywać.- ucieszył się Leopold.- Nie mogę kłamać, ale nie muszę odpowiadać na wszystkie pytania, pamiętaj. Pytaj.- powiedział rozsiadając się wygodnie i zakładając nogę na nogę.
   Kapitan położył łokcie na stole i oparł o dłonie głowę. Wpatrywał się w tą ciemną postać spoglądającą dziwnym, przenikliwym i zimnym wzrokiem zza idealnie czarnych, ani trochę nieprzezroczystych okularów. O co mógł zapytać? O wszystko. O co powinien spytać? To oczywiste. O Lustro.
   Nie było już dziwnych płaskorzeźb, nie było tajemniczego fresku, nie było pochodni, nie było pomieszczenia. Była tylko idealna ciemność wokół i stół z dwoma okupowanymi tronami. I przygotowanie do zjawiskowego przesłuchiwania.
   - Pytaj.- powtórzył Leopold.

OSTRZEŻENIE

   - Gdzie jest Lustro?
   - Och, aleś ty konkretny. Do bólu.- parsknął Leopold.- Stereotypowy żołnierz, którego nie obchodzi nic, co nie jest związane z powierzonym mu zadaniem. Nawet, gdy ma okazję do zdobycia czegoś ponad rezygnuje z tego, bo nie jest nauczony czerpać z życia więcej, niż przewiduje rozkaz i twarda dyscyplina...
   - Gdzie ono jest?- przerwał nieco zniecierpliwiony Aleksander.- Nie przyszedłem tutaj po "coś ponad". To "coś ponad" będę miał, jeśli uwinę się z moim zadaniem prędko, może jakaś ekstra premia, kto wie?
   - Jest w Komnacie Kryształów. Dokładniej to przy ścianie naprzeciw wejścia, owinięte krwistoczerwonym materiałem.- odpowiedział Leopold. Każde słowo wypowiadał powoli, jakby je ważył i sprawdzał.- Uprzedzając następne pytanie: Komnata Kryształów jest za tamtymi drzwiami, o, tam za mną. Ale nie uda ci się go stamtąd zabrać.- dodał już szybko, gdy zauważył, że Aleksander podnosi się ze swego siedzenia.
   - Dlaczego to?- zapytał Aleksander już stojąc.
   - Po pierwsze...- Leopold przybrał minę wszechwiedzącego mędrca.- Jest przymocowane do podłoża niewidzialnymi, ale bardzo, uwierz, bardzo mocnymi więzami. Nie jest łatwo je skruszyć, a ty w obecnym stanie i z obecnym wyposażeniem na pewno ich nie złamiesz. Po drugie... Ty go zwyczajnie nie udźwigniesz.
   Aleksander pytająco podniósł brew.
   - Co ty sobie myślałeś, że co, to małe lustereczko, w którym można sobie co najwyżej twarz przejrzeć?- wyjaśnił Leopold.- O nie, jest znacznie większe. Na pewno nie dotrzesz z nim do stolicy, a wątpię, byś miał teraz ochotę wracać się do niej po wozy i służbę...
   Aleksander zaklął cicho. Jeśli Leopold rzeczywiście nie kłamał, to mogło być naprawdę kiepsko. Do diabła! Jak mogli być tak głupi... Nie pomyśleć o tak fundamentalnej sprawie... No ale cóż, kazano mu odnaleźć Lustro, a nie je przetransportować...
   No właśnie. Jego rozkaz brzmiał: "odnajdź Lustro Dusz". Nie miał go zawozić. Upewni się, że ono tu na pewno jest, wróci i zamelduje Imperatorowi to, czego się dowiedział. Westchnął z ulgą i usiadł. Miał tylko nadzieję, że Miłościwie Mu Panujący nie wydał rozkazu z wiadomym domysłem.
   - I tak tam zajdę. Co mnie tam czeka? Tam, w Komnacie?
   - W Komnacie? A w sumie nic takiego.- wyciągnął się Leopold jakby rozprostowywał kości.- Same miejsce jest niczym więcej jak arcydziełem... powiedzmy, architektury pradawnej rasy. Przepiękne miejsce, zapewniam! Ale na swój sposób upiorne... Podobnie jak te wszystkie dziwactwa, które tu do tej pory na pewno zauważyłeś.
   Aleksander kiwnął głową potwierdzając. Nie odpowiedział jednak, a jego gospodarz widząc to ciągnął dalej.
   - Nie martw się, nie czekają cię żadne walki, żadne próby, o których mówiłeś. Oprócz jednej, jedynej niedogodności...- kapitan miał dziwne wrażenie, że Leopold w tej chwili mrugnąłby do niego okiem, gdyby mógł.
   - Jakiej?- zapytał lakonicznie i konkretnie.
   - Lustro samo w sobie... Cóż... Jest czymś niezwykłym. Nie masz ciągoty, aby w nie zajrzeć?
   Aleksander niedbale wzruszył ramionami.
   - Jeśli to ma być jakaś pokusa... Jakoś o tym nie myślałem. Nie wiem, co takiego mogłoby mi zapewnić Lustro, jakąż to wiedzę. Nie widzi mi się, by w zamian za nią zostać ślepcem. O nie, cenię własne oczy i wzrok wyżej, niż wszelką mądrość. Wiem, że dla ciebie to mogą być herezje, ale wiesz. Ja przyzwyczaiłem się do swojego ciała i je nawet lubię. Ponadto nikt nie kazał mi zaglądać weń...
   - A ty nie umiesz myśleć samodzielnie.- dokończył lekko rozdrażniony Leopold, choć Aleksander miał ochotę powiedzieć coś zupełnie innego.- Jesteś żołnierzem. Stereotypowym żołnierzem. Nie zastanawiasz się nad rozkazami, wypełniasz je, jak marionetka. Chodź, pokażę ci coś.
   Leopold powstał ze swojego tronu, skręcił w lewo i podszedł do jednej ze ścian. Dreschel po chwili wahania poszedł w jego ślady. Stanąwszy tuż przy tych dziwnych płaskorzeźbach w końcu miał okazje naprawdę dobrze się im przyjrzeć. Tak, jak wcześniej już zauważył przedstawiały przedziwne humanoidy, niby mutację ludzi i ryb. Okrągłe, martwe oczy pozbawione były źrenic. Paszcze pełne były stożkowatych i - zapewne - bardzo ostrych zębisk. Skrzela na szyjach. Błona między szponami u czegoś, co zapewne było odpowiednikiem ludzkich rąk i nóg. Niektóre przypominały bardziej rekiny, inne zaś ośmiornice; na widok tych makabrycznych przedstawień wybryków natury Aleksander mimowolnie dostawał gęsiej skórki. A widział w swym życiu już bardzo wiele Rzeczy. To, co widział przynosiło mu na myśl mroczne bożki i demony, ale nie tych subtelnych kusicieli, nawet nie tych z rogami i ogonem. Te demony były przynajmniej po części ludźmi. Ludźmi, którzy utopili się bezdennym oceanie przeszłości i wpadli w oplecione cierniem ramiona szaleństwa. Groza, obłęd i nienawiść - upostaciowieniem tych rzeczy wydawały się Aleksandrowi te istoty. Jakkolwiek irracjonalne i bez sensu by to nie było.
   Leopold zaczął opowiadać idąc wzdłuż ściany. Stukot jego laseczki odbijał się delikatnym, subtelnym i jakby obcym echem po pomieszczeniu. Aleksander słuchał.
   - Na pewno zwróciłeś uwagę na te dzieła sztuki wkraczając tutaj, prawda? Tak, tak, zauważyłem to. Na fresk również. Nie zadzieraj głowy! Zaraz ci o nim opowiem, przyjrzysz mu się bardzo dobrze. Najpierw słuchaj.
   Słuchał.
   - To pozostałości po wcale nie tak dawno wymarłej rasie, jak już zresztą wspomniałem. Ten budynek, to pomieszczenie... Komnata Kryształów to też ich dzieło, kto wie, czy nie najwspanialsze. Rasa Couholt, bo tak się nazywali, żyli przed wami w ukryciu. Była to rasa od was o wiele młodsza, szybko też odeszła... Ale rozwinęli się błyskawicznie. Jak zresztą sam widzisz. Nie wyglądali zbyt przyjaźnie, wiem. I nie byli. Żyli głównie w swych podwodnych, przepięknych pałacach. Potrafili żyć zarówno na powierzchni lądów, jak i pod poziomem wody. Znacznie, ale to znacznie lepiej czuli się w tym drugim przypadku. Ale to nieważne, kim byli, czemu odeszli... Poszperasz kiedyś po lekturach to się dowiesz. Co prawda skromna była wasza wiedza o nich, ba, prawie żadna, ale z pewnością ktoś kiedyś o nich popisał. Znacznie ważniejsze jest to, co pozostawili.
   Pogładził jedną z mijanych rzeź, jakby ją głaskał. Potwór ten trzymał w jednej ręce jakąś idealnie gładką kulę, w drugiej kostur, co nadawało mu wygląd wieszcza lub szamana swojej rasy. Zamiast głowy miał macki wyrastające z szyi i ukryty między nimi otwór gębowy. Rozwarty, jakby coś miał właśnie zamiar pożreć. Leopold ciągnął dalej.
   - Stworzyli Komnatę Kryształów. Stworzyli Salę Luster, ale przy pomocy aniołów i ludzi. Każda z tych ras wniosła coś swojego do tej mistycznej placówki...
   - Więc Sala też nie jest legendą? Istniała naprawdę?- zapytał Aleksander zdradzając w końcu zaniepokojenie wszystkim, o czym jego orator mówił, zastanawiając się jednocześnie nad sensem użytego przez niego określenia "placówka".- Pozostały chociaż jakieś ruiny?
    - Tak.- kiwnął głową Leopold.- I nie.- tym razem pokiwał w poziomie.- Zarazem tak i nie. Nic z niej nie zostało, ale całkiem sporo. Ech... W waszym języku nie jestem w stanie powiedzieć ci tego tak, byś zrozumiał. Po prostu. Jest i jej nie ma. Nie uchowało się nic, a zarazem uchowało sie nader wiele... W każdym razie, tak, Sala Luster to miejsce rzeczywiste. Historyczne. Ale wracając do tematu. No więc Salę Luster również pomagali utworzyć, ale samego Lustra już nie stworzyli. Ono po prostu... było.
   Obejrzeli już wszystkie rzeźby obchodząc dokładnie wszystkie ściany. Zamiast ponownie rozpoczynać jeszcze raz tą trasę Leopold żwawo ruszył ku stołowi. Kapitanowi zaburczało w brzuchu. Zaklął cicho, ale paskudnie.
   Prowiant zostawił w jukach. Miał przy sobie jedynie niewielką torbę z niezbędnym inwentarzem, cała reszta była przy koniu - a konia zostawił przywiązawszy do drzewa przed wejściem tutaj mając przeogromną nadzieję, że nic nie postanowi zrobić sobie z niego uczty. Marsz odgrywany w kiszkach Aleksandra w tych warunkach zapewne byłby słyszalny nawet na drugim końcu pomieszczenia.
   - Jesteś głodny?- rzucił niby od niechcenia Leopold przez ramię.
   - Mógłbym powiedzieć, ale chyba mój żołądek odzywa sie za mnie.
   Leopold klasnął w dłonie. Raz. Na stole ni stąd, ni zowąd pojawiło się mnóstwo wszelkiego jadła: od półmisków z warzywami i owocami, talerze pełne mięsiwa, po puchary pełne szlachetnego, czerwonego wina. Był tu nawet upieczony dzik. Aleksander poczuł, że jego ślinianki zaczęły pracować ponad miarę.
   - Częstuj się, smacznego. Nie martw się, nie ma tu żadnych iluzji, to wszystko jest tak samo prawdziwe, jak... jak... hm... No, po prostu prawdziwe. Mało w dzisiejszych czasach dobrych porównań do "prawdziwości" czegoś. Może tak samo prawdziwe, jak moje słowa, o!
   Nie wiedział, jak prawdziwe są słowa Leopolda. Wierzył, że bardzo. A jeśli tak bardzo, jak jabłko, które właśnie z apetytem jadł, to prawdziwszej prawdy być nie mogło.
   Siedli przy stole i w milczeniu pożywiali się. Oboje. Leopold zagadnięty, czy też musi jeść odpowiedział, że "biesiadować można nawet, gdy nie jest się głodnym" i zamknął tym ten temat. Chętnie opowiadał o wszystkich obecnych tu dziwach i historiach, ale bardzo niechętnie zdradzał cokolwiek o sobie. Toast też wznieśli w ciszy.
   - Co miałeś na myśli, mówiąc, że Lustro po prostu było?- kapitan zadał kolejne pytanie, gdy już uznał, że więcej nie zamierza jeść (gdyż co za dużo, to niezdrowo). Jadło i wino zniknęły niemal natychmiast nie pozostawiając ani jednego okruszka, ni kropelki.
   - To, że Lustro jest czymś absolutnie niezwykłym. Nie jesteś świadomy, co zamierzasz odnaleźć. Zapomnij o nawet najpotężniejszych artefaktach, jakie stworzyli wasi uczeni i jakich odnaleźliście w najbardziej przesyconych magią ruinach. Lustro to zupełnie inna klasa. Wyższa. I jest jedyne na tym poziomie.
   - Czym jest Lustro?
   To pytanie było niczym tusz, w którym moczy się pieczęć. Powinno ono wstrząsnąć światem, zniszczyć Zasłonę i całkowicie rozbić istniejący porządek. Pieczęć nie została jeszcze przybita, ale była już gotowa. Leopold cały czas czekał na ten moment, na to konkretne pytanie. Poczuł się zwycięsko. Poczuł, że pociągnął za właściwy sznurek.
   - Lustro...- powiedział powoli.- Nie da się powiedzieć, czym ono jest z całą pewnością. To... niby okno, które pokazuje to, co jest prawdziwe. Żadnych kłamstw, żadnych iluzji, żadnych subiektywnych uwarunkowań... Czysta, krystaliczna wizja.
   Aleksander postukał rytmicznie o blat stołu. Nie był zadowolony z odpowiedzi. Lubił konkretne wyjaśnienia, abstrakcja była dla niego co prawda zrozumiała - przynajmniej w zakresie jak na abstrakcję możliwym do zrozumienia - ale już rzucanie samych ogólników było dla niego marnowaniem czasu. Dorzucił więc kolejne pytanie.
   - Co ty ujrzałeś w Lustrze Dusz?
   Leopolda to z pewnością zaskoczyło. Już otwierał usta do odruchowej odpowiedzi, ale błyskawicznie je zamknął, gdy zrozumiał, o co się rozchodzi. Ponownie zaczął bawić się wąsikiem. Wyglądał na zamyślonego.
   - Nie chcę odpowiadać na to pytanie. To mnie rani.
   Aleksander nic nie powiedział. Nie patrzał się na swojego rozmówcę. Patrzał się na swoje palce, które wciąż bębniły po stole rytmicznym stuk-stuk-stuk-stuk.
   - Nie chcę o tym mówić, powtarzam. Po prostu Lustro pokazuje nam czysty, klarowny obraz tego, co jest... Co się dzieje, co się może stać, co kiedyś było... Wszystko, dosłownie wszystko...- mówił bardzo szybko, wręcz nerwowo.
   - Dobrze, dobrze.- uspokoił go nieco kapitan.- W takim razie wytłumacz mi... co to za fresk?
   Zmieszanie momentalnie zniknęło z twarzy Leopolda, zastąpił je szeroki uśmiech odsłaniający idealnie równe i białe zęby, jak na eleganta przystało. Podniósł dłoń i pstryknął palcami.
   Wszędzie wokół kapitana Dreschela pojawiła się przestrzenna, ogromna wersja fresku. W którą stronę by się nie odwrócił, tam wciąż go widział. Wszystko, dokładnie, z najmniejszymi detalami. Złote tło unoszące się w powietrzu było niczym zaklęty był, postaci przedstawione wyglądały jak zjawy uchwycone w ruchu. Malowidło przedstawiało scenę, w której kilku z tej plugawej rasy mutantów goniło nagą ludzką kobietę z przerażoną twarzą tulącą do piersi niemowlaka.
   - To Eve. Wy, ludzie, zapewnie nie znacie tej legendy, ale wśród Cuoholt historia ta była znana właściwie każdemu... Ludzka kobieta, Eve właśnie, porwana przez nich, by spłodzić im tego, który zniszczy was... Plan ten się nie powiódł. Z dwóch powodów. Po pierwsze, udało jej się jakimś niezwykłym cudem uciec. Po drugie... Urodziła dziecię, ale nie takie, jakie chcieli. Ale to długa historia, która ciebie zapewne nie interesuje...
   - Dokładnie. Dziękuję, chciałem po prostu bliżej przyjrzeć się freskowi. Z pewnością o tym kiedyś poczytam.
   - Oczytanyś jak na zawodowego zabójcę i żołnierza.- powiedział z lekką drwiną w głosie Leopold.
   - Cóż, każdy ma jakieś wady.- westchnął Aleksander.- Na mnie czas.
   - Wiem.
   - Więc?
   - Więc idź.
   Aleksander powoli kiwnął głową. Poprawił wiszącą przy pasie szablę, narzucił pelerynę na ramię, gdyż nieco się zsunęła. Westchnął.
   - Miła to była pogawędka, ale i tak nic nie wiem.
   - Wiesz tyle, ile wiedzieć musisz. Nie idź tam. Zawróć, Nahurielu.
   Nahuriel. Każdy człowiek ma dwa imiona: ludzkie i mistyczne. Różnią się tylko tym, że pierwszego używano na co dzień, a tego drugiego tylko przy ważnych świętach i uroczystościach. Wzywanie zbyt często imienia mistycznego używano za dyshonor.
   - Dlaczego?- zapytał Nahuriel wstając z tronu.
   - Bo spojrzysz w Lustro. Jestem absolutnie pewien, że w nie spojrzysz. Zapewne nie zrozumiałeś tego, co chciałem ci przez to wszystko powiedzieć i zrozumiesz nieprędko... Jeśli w ogóle. Choć...
   - Choć?
   - Może będzie lepiej jak jednak spojrzysz.
   Aleksander po swojemu wzruszył ramionami.
   - Nie to mi rozkazano, Leopoldzie. Mam tylko je odnaleźć. To wszystko.
   - Jak uważasz. Bywaj, Nahurielu.
   - Bywaj, Leopoldzie.
   Po tych słowach strażnik Komnaty Kryształów rozpłynął się w powietrzu. A właściwie rozsypał, niczym nietrwała budowla z piasku na silnym wietrze. Niczym odległe wspomnienie.
   

KOMNATA KRYSZTAŁÓW - KONIEC PROLOGU

   Cisza, która zapanowała w przeogromnej sali była ciężka i lepka, niczym ciemność w swej najmroczniejszej postaci. Z tym właśnie się ten brak jakichkolwiek dźwięków w pierwszej chwili Aleksandrowi skojarzył: z ciemnością i pustką. Zniknął Leopold, a kapitan znów pozostał absolutnie sam nie dość, że w tych mrocznych i tajemniczych pomieszczeniach, to jeszcze cały ten kompleks znajdował się w środku bardzo niebezpiecznej dziczy. Aleksander dopiero zdał sobie sprawę, jak bardzo odpowiadało mu towarzystwo tego dziwnego jegomościa: przez czas rozmowy, mimo, że jej niespecjalnie pragnął, czuł się dobrze. Nawet okazując niechęć. Teraz zaś... przeraźliwie samotnie. Zdał sobie sprawę, że w promieniu kilkudziesięciu kilometrów nie ma istoty, z którą pogawędzić nie można tylko mieczem.
   Tak samo pomieszczenie wraz wydało się niesamowicie wrogie i nieprzychylne przybyszowi. Gdy jego pan odszedł, przestało być posłuszne świętemu prawu gościnności. Dreschel miał wrażenie, jakby wszystkie rzeźby wpatrywały się w niego. Wpatrywały spojrzeniem nienawiści rasowej, czystej pogardy i jednocześnie wyrzutu, że oni odeszli, a jego rasa śmie wciąż istnieć. Usiadł sobie z powrotem na tronie, założył nogę na nogę i począł rozmyślać.
   - Czego to więc się dowiedziałem.- powiedział głośno sam do siebie chcąc zagłuszyć ciszę, która niemal go przerażała. Jakże to? Czego on się bał? Już nawet mniejsza czego. On się bał?- Oprócz położenia Zwierciadła i faktu, że praktycznie nie ruszę go z miejsca? Historyjki o jakichś potępieńcach, którzy stworzyli to miejsce.
   Przeszył go dreszcz, gdy pomyślał, że kiedyś w tym miejscu pracowały te istoty wznosząc budowlę i kopiąc tunele.
   - I najpierw, że nie mogę spojrzeć w to całe Lustro, a chwilę potem, że może i powinienem... Czemu mistycy zawsze mówią tak niezrozumiałym językiem? Tak komplikują proste sprawy i rzucają zagadkami na lewo i prawo...
Bo dotykają spraw zbyt dla nas, maluczkich, niezrozumiałych. Bo jestem za głupi, aby to zrozumieć. To proste. - dopowiedział sobie w myśli, bo jakoś nie śmiał powiedzieć tego na głos.
   Spojrzał się w kierunku drzwi na drugim końcu komnaty. Tam, właśnie tam! Zdziwił się strasznie. Cały czas był zimnym profesjonalistą, działał spokojnie według planu. A teraz... był strzępkiem nerwów, denerwował się i serce podchodziło mu do gardła.
   Posągi się wpatrywały. Nie odrywały wzroku. Jakby chciały go spopielić spojrzeniem.
   - Do diabła!- krzyknął Aleksander gwałtownie zrywając się z siedzenia. Szybko zakrył usta dłonią świadom, że nie powinien wzywać w takim miejscu złego ducha. Oddychał głęboko pragnąc się uspokoić. Ponownie spojrzał na przejście prowadzące do jego przeznaczenia. Wielkim wysiłkiem woli, przełamując barierę niemal dziecinnego lęku postawił pierwszy krok. ledwo odrywając stopę od podłogi Następne były już automatyczne, szybkie i nerwowe, prawie biegł. Dopadł do drzwi nie zważając na nic, chwycił za klamki i pociągnął do siebie. Otworzyły się bez najmniejszego skrzypnięcia, bez najmniejszego zgrzytu. Aleksander postawił jeszcze dwa kroki, zamarł podnosząc nogę do trzeciego. Zamarł niczym posąg, niczym jakaś siła obróciła go w kamień. Oczy zarejestrowały obraz dopiero po chwili, a zanim dotarło do niego co zobaczył minęła następna.
   Drzwi pchnięte jakąś nieznaną siłą same cichutko i powoli, nieśmiało się zamknęły. Ale kapitan oddziału 6 dywizji XVIII nie zauważył tego. I nic w tym dziwnego.
   Komnata Kryształów. W pierwszej chwili miał wrażenie, że znalazł się w nieograniczonej niczym przestrzeni pośród gwiazd i wrażenie to utrzymywało się tak długo, jak był odurzony tym niezwykłym widokiem. Wszędzie niemal idealna ciemność, a w oddali po prawej, lewej, nawet na górze znajdowały się świecące jasno punkty, jak właśnie w nocy przy bezchmurnym niebie. Kilka takich świateł dochodziło też spod poziomu podłogi, gdzieś w oddali po jego bokach. Te były jednak mocno przytępione i jakby rozmazane. Dopiero po jakimś czasie odzyskał władzę umysłu i począł zauważać, że to było wrażenie fałszywe. Co nie ujmowało piękna i swoistego mistycyzmu temu jakże niezwykłemu miejscu. Rzekome gwiazdy okazały się - jak zresztą podpowiadała nazwa nadana owej Komnacie - bijące mocnym światłem kryształy, które oświetlały idealnie czarną podłogę i ściany. Więc pomieszczenie wbrew trikowi optycznemu nie było nieskończone, ale i tak przeogromne, bo na podstawie nieco bliżej położonych kamieni szlachetnych Aleksander stwierdził, że są wielkości ręki dorosłego mężczyzny, a najbardziej odległe były jeno malutkimi punkcikami. Zaś czemu niektóre z nich, te położone jakby pod nim kawałek dalej są rozmazane, tego też wnet się dowiedział. Po obu stronach od wejścia nagle kończyła się wysadzana twardym gruntem trasa, a zaczynał się zbiornik wodny, na dnie którego pewnie też były kryształy. Był to niezwykły widok, który zapierał dech w piersiach, więcej nawet, całkowicie go odbierał. Do przodu więc prowadziła tylko niepewna, bardzo ciemna ścieżka, zaś otaczała ją woda. Aleksander doskonale wiedział czemu. Kto w końcu głównie tu rezydował?
   Nieco niepewnym i chwiejącym się krokiem ruszył naprzód uważnie patrząc pod nogi. Nie chciał nagle wpaść w odmęty tego jeziora. Nie dość, że nie lubił wody, to nie wiadomo jeszcze, co tam takiego żyło. Bo coś mimo wszystko żyć mogło. Pod wodą nie ma miejsc, gdzie nie ma życia.
   Choć miejsce przytłaczało swym ogromem, Aleksander nie czuł się zagubiony, przynajmniej w kontekście orientacji. Bowiem widział wcale nie aż tak daleko przed sobą sporych rozmiarów czerwony, prostokątny kształt oświetlany przez promienie kryształów, wręcz skupiający na sobie te światła. Szedł w jego stronę coraz szybciej i pewniej, jakby zapominając o niebezpieczeństwie, prawdziwym bądź urojonym. Tamten szkarłatny kształt miał wielką siłę przyciągania, magnetyzm.
   Dotarł i stanął tuż, tuż.
   Okazał się to być jakiś przedmiot
(jakiś?)
okryty szkarłatnym materiałem. Imponujący był fakt, że wysoki był na co najmniej trzy metry, a szeroki na półtorej.
   To jest Lustro Dusz! Tak, to jest ono... Ukryte za królewską barwą...
   Skupiony na swoich myślach nawet nie zauważył, że ręka sama mu się wyprostowała i chwyciła skraj materiału. Ocknął się migiem i zdziwiony cofnął ją natychmiast.
   - Dobrze...- powiedział do siebie.- Wiem, gdzie Zwierciadło jest, teraz mogę się wycofać i zdać raport... Prawda?- zapytał się Komnaty.- Co miałem zrobić to zrobiłem...
   Mimo to po głowie coraz bardziej chodził mu dziwny pomysł, tak, jak przewidywał Leopold. Majestat tego miejsca i niezwykłość tej... Rzeczy... Nie dawała mu spokoju. Prawda, krystaliczna Prawda. Czym była? Czym jest ten Przedmiot, tak dobrze ukryty przed światem? Że sam anioł za spojrzenie weń był skarany!
   Zajrzyj, zajrzyj, zajrzyj! szeptały kryształy. Zdawać się mogło, że wszystkie światła skierowały na Zwierciadło i Aleksandra. A tymczasem ten nieustraszony weteran stał i drżał. Nie mógł uwierzyć, co się z nim dzieje.
   - Niech się dzieje co się chce! Oby mnie czarty porwały!- krzyknął, złapał ponownie za skraj purpurowej zasłony i mocno pociągnął ściągając ją ze Zwierciadła.
   Nie był w stanie zauważyć jak wyglądało. Nie zauważył, że szkło było jakby widmowe, błękitne jak najczystsza toń morska, przez którą można dno dojrzeć. Nie zauważył szczerozłotych, jaśniejących ram wysadzanych rubinami wielkimi jak zaciśnięte pięści i lśniącymi dumnie, szlachetnie, świadome swego piękna. Nie zauważył ledwo czytelnego napisu nad Lustrem.
   Jedyne, co przykuło jego uwagę to to, co ujrzał jako odbicie.
   Cofnął się o dwa kroki otwierając usta jak ryba. Oczy wybałuszył tak, że śmiało można było przypuszczać, iż zaraz mu z orbit wystrzelą. Na twarzy zrobił się bledszy, aniżeli płótno. Nogi stały się miękkie, po krótkich zmaganiach upadł na kolana nie mogąc oderwać wzroku od przerażającego wizerunku. Najwyższym wysiłkiem woli spojrzał się gdzieś w bok, w nieogarnięte mroki Komnaty. Wydawało mu się, że wszystko wokół wiruje, wygina się jak plastelina i stapia w jedno. Czerwony pot zrosił mu czoło. Poleciał do przodu uderzając twarzą o posadzkę jeszcze raz kątem oka spoglądając w Zwierciadło, ciało ponownie przeszył mu piorun najwyższego przerażenia i odrazy.
   Co to jest, co to jest, co to jest, co to jest, co to jest...
   Tylko te słowa uderzały niczym kule, gdy rykoszetują o pękającego ściany jego zdrowego - do tej pory - rozsądku. Wszystko przestało istnieć. Było tylko to, co było w Lustrze. Zwierciadło było niczym, to, co pokazało - wszystkim.
   Każdy oddech palił płuca na popiół, każdy ruch kosztował ogromny ból. Leżał na idealnie czarnej podłodze. Wszystko przed oczami mu ciemniało, sam oddalał się w mrok.
   Świat zniknął. On zniknął.

by Carl "Prometheus" Nerevan, szeregowy żołnierz Niewidzialnej Armii.

---
* słowo było cenzurowane.


http://www.piercingmetal.com/graphics/logo_mastodon.jpg

Offline

 

#2 2010-08-08 21:39:15

 Sauron

Generał

Skąd: Barad-Dur
Zarejestrowany: 2009-03-22
Posty: 2239
Miasto: Nekropolia/Cytadela/Forteca
Kampania: Bunt Nekromanty/Cena Pokoju
Jednostka: Tytan/gorgona/władca mroku
Bohater: Wystan/Sandro/Neela
Magia: Dopasowana

Re: XVIII Dywizja - projekt

Podoba mi się, naprawdę. Widać, że humanista z ciebie. Szkoda, że nie zająłeś się tym bardziej. W sumie to mnie ciekawi, co zobaczył w tym zwierciadle. Swoją duszę bez żadnych ozdóbek i świecidełek, wymiar demonów? Nie mam pojęcia, szkoda że wątek nie został szerzej rozwinięty.

Ogólnie widzę tutaj zarys opowieści kładącej pewien nacisk na elementy duchowe i metafizyczne. Całkiem ciekawe, no i to mówienie zagadkami też mi się podoba. Prolog jest doskonały. Pozostawia wiele pytań, nic nie tłumaczy, do tego wzbudza ciekawość.


http://oi51.tinypic.com/ela913.jpg

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora